Smutna historia smutnego człowieka

Każdą polemikę wypadałoby rozpocząć od przedstawienia głównych założeń tekstu adwersarza (polemika z tekstem redaktora Gutowskiego - przyp. red.), jak i zarysowania linii niezgody, jaka zachodzi pomiędzy autorami – niestety, szkoda mi czasu na wyciąganie sensu z bezsensu, a czytanie kolejny raz, że Gowin nie był pomyłką polskiej polityki zbliża mnie coraz bardziej do zajebania fikołka ze schodów i zagłosowania na hoł*wnie. Dlatego przejdę od razu do krytyki, a kto odważny może sobie wrócić i przeczytać co było wcześniej na przytaczany temat pisane.

Jarosław Gowin, zgodnie z doniesieniami medialnymi, podjął się próby popełnienia samobójstwa – sposób przedstawienia ów informacji, jak to określił autor, wyjątkowo parszywy jest jedynym adekwatnym względem zaistniałej sytuacji. Gdy klasa polityczna (do jej jakości na przykładzie p. Gowina wrócimy za chwilę), w postaci decydentów ludzkiego życia, nie jest w stanie sięgnąć po pomoc, już nie mówiąc o własnoręcznym radzeniu sobie z pojawiającymi się problemami, na nic innego nie zasługuje. Tragedia człowiecza dotknąć może kogoś, kto nie ma możliwości na walkę i stawienie czoła trudnościom, a jeżeli ma, to jego los jest z góry przesądzony - starogreckie fatum idealnie tę myśl wyraża . Jego kariera polityczna ów fatum można powiedzieć, że była obciążona, jednakże zawsze mógł z niej zrezygnować, gdyż jak widać wyraźnie, że do sukcesów nie był predestynowany.

Jarosław Gowin nigdy nie pasował ani do tego tłumu ani do polskiej polityki. Polityk, który nie był w stanie zadbać o swoją prezencję, przekazywane wartości czy szeroko rozumiany kręgosłup nie jest politykiem - a jeżeli jest, to być nim nie powinien . Nie prezentował sobą nic, ale to kompletne 0 - idealnie, wbrew poglądom p. redaktora, wpasowywało się w schemat funkcjonowania państwa polskiego przez tak wiele lat i to na różnorakich pozycjach, od opozycji aż po ministerialne teki. Budowanie przezeń pozycji, jak i szerzej - działania polityczne, odbywały się głównie w jego własnej głowie - dla znaczących się polityków był nikim, dla nieznaczących inspiracją, co robić, żeby nic nie robić, nie narobić się a kasę zgarnąć. Z wieloma osobami się pojawiał, po wielu stronach sporu politycznego się próbował stawiać oraz wiele haseł wymyślać - jedna rzecz je łączyła - nie miały żadnego przełożenia na otaczającą rzeczywistość. Przytoczone porozumienie również było tego rodzaju hasłem - udało mu się przekonać samego siebie – i na tym można zakończyć listę osób wierzących w niego jak i ten rodzaj bełkotu - co podkreśla tylko anty-skuteczność jego działań i skrajny brak kompetencji do zjednywania sobie konkurentów areny politycznej – co dopiero gdy mówimy o wyborcach, których większość o istnieniu tworu „Porozumienie Jarosława Gowina” nie miała pojęcia – czego wymowność nie wymaga dalszego komentarza. Tutaj nie ma żadnego znaczenia problem polaryzacji sceny, chęć zwycięstwa nad wrogiem, czy jakakolwiek krwawość pojedynków – żeby tak było, Gowin wraz ze swymi Schrodingerowymi przydupasami (którzy to niby są, ale jak przyjdzie co do czego, to nikt nie wie o kogo chodzi, więc ich status można jedynie ocenić, przerywając eksperyment myślowy i zwołując konferencje pOrOzUmIeNiA, licząc ich za przywódcą stojących <chociaż też nie ma gwarancji, że w trakcie jej trwania, nie podzielą się po raz kolejny, ogłaszając zmiany barw klubowych na twitterku) musiałby, chociażby być uznawany za siłę polityczną – nie ma się co oszukiwać, nawet na potrzeby rozgrywek partyjnych był niczym kula u nogi, więc ocenianie zdolności standardami pierwszej ligi dla wymoczka, nawet nie z ławki rezerwowej, tylko trybun orlika obok, mija się kompletnie z sensem i przydatnością. Przypowieść o mężu stanu, w myśl ducha mesjanistycznego tak głęboko w naszej kulturze zakorzenionego, kreowana przez niego samego, w postaci bajek nt. bycia rozsądkiem koalicji rządzącej, osobą walczącą o cudze dobro i gotową na poniesienie najwyższych konsekwencji, była tylko i wyłącznie tym – klechdą opowiadaną sobie przez Jarosława i kilku najbliższych kolegów, żeby utrzymać jakąkolwiek sprawczość nad własnym losem - problem pojawił się, gdy nawet ów absurd utracił prawo bycia. To, że wierzył w to Gowin, wcale mnie nie dziwi, ale że ktokolwiek inny oprócz samych zainteresowanych, dał wiarę tej fantasmagorii, jest powodem, dlaczego w ogóle zdecydowałem odnieść się do wcześniejszego tekstu.

Problemy partyjniaka

Różnica między przeciętnym politykiem partyjnym a Jarosławem Gowinem była i jest nie do przeskoczenia, co wydaje się oczywiste dla rzetelnego obserwatora sceny politycznej – partyjniacy mają świadomość swojego miejsca w szeregu, ich kompasem moralnym jest partia, a ich działania, przede wszystkim kierowane są dla jej dobra – Jarosław Gowin natomiast wszędzie był gościem, znany z tego, że cośtam Unia Wolności, cośtam Tusk, a potem że Tusk to już nie oraz później z tego, że jest znany – a nawet ta sława nie była jakaś zatrważająco wielka, nie reprezentował sobą nic, ani z partią, ani przeciw partii, niby coś robił, ale tak niekoniecznie było to widać w skutkach czy efektach, coś się sprzeciwił, czy w sumie tylko mówił, że się sprzeciwi - wnioskowanie zatem, że Gowin był człowiekiem przegranym, niezrozumiałym czy złamanym powinno być zaskakujące tylko dla niego samego - i ot jest przyczyna późniejszych wydarzeń. Oczywiście, że chodziło o utracone przywileje, limuzyny czy bankiety – była to jedyna pozostałość po mrzonce znaczenia całego jego życia - topniejąc wraz z odchodzącymi członkami „Porozumienia”, wypuściła szkarłatny kolor porażki, a przede wszystkim zrozumienia swojej sytuacji za tym idącej. Mowa o jakimkolwiek tragizmie, żałowaniu błędnych decyzji czy braku zdecydowania wymagałaby założenia, że Gowin w swojej polityce myślał długofalowo i przyczynowo zabierał się do konkretnych problemów. Gdyby tak było, to wraz z upływem lat, jego kapitał polityczny powinien jakkolwiek wzrastać wraz z działaniem na scenie politycznej. Tak się jednak nie działo, stabilne 0 umożliwiało jedynie utrzymanie przy życiu na kroplówce z wpływów politycznych nagromadzonych przez przejście z PO do PiSu - co jest dla wielu jedyną rzeczą, z którą Gowina kojarzą. Jego znaczenie malało, a jedynym co go utrzymywało w drugiej kadencji, to widmo braku większości w parlamencie... aż przestało utrzymywać. Błędnym jest mówienie, że to była jego porażka, która przesądziła dalszą przyszłość polityczną - jego blamaż rozpoczął się wraz z wejściem do polityki, prezentując to, co zresztą udało mu się utrzymać do końca - kompletne 0, więc może być to jedyny argument świadczący za korzystnym wydźwiękiem jego osoby - konsekwentność. Masa upadłościowa ciągnąca się za charyzmatycznym liderem i osobą mającą znaczenie – przynajmniej w jego mniemaniu – już dawno była rozsprzedana, a nowi właściciele tylko czekali, aż misternie, przez wiele lat składany i rozkładany, ciągle ten sam domek z kart wreszcie zostanie zmieciony z polskiej sceny politycznej.

Gowin nie wybrał stagnacji i przegrał, u Gowina stagnacja była sukcesem, a przegranym był jeszcze przed pojawieniem się na scenie dla poważnych graczy.

Zatem jaki powinien być morał? Szkoda człowieka, że przez tyle lat nie znalazł się nikt, kto wybudziłby go ze snu o władzy i uświadomił, że życie na obłoczku marzeń, powoduje o wiele wyższy upadek.

Bez znaczenia czy doniesienia o próbie samobójczej okażą się prawdą, czy nie oraz niezależnie od sympatii politycznych, życzyć należy Jarosławowi Gowinowi szybkiego pokonania własnych demonów i powrotu do zdrowia, gdyż każdy z nas może kiedyś znaleźć się na jego miejscu – i miejmy wtedy nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto sprowadzi nas ze szczytu imaginacji w jednym kawałku na moment przed upadkiem.

Wojciech

 

Komentarze