Nie mów do mnie brzydko pls
Na brązowego wypłynąłem przestwór oceanu
Piszę w związku z pewną zakurzoną już nieco dyskusją, która wynikła mimochodem w gronie naszych Czytelników. Mianowicie poszło o nazwę portalu, a konkretnie o to, że mogliśmy nasz flagowy okręt obdarzyć jakimś wdzięczniejszym mianem. Przyznam Wam szczerze, że i moje serce wzbraniało się początkowo przed wsparciem tworu z tą, w naszej mowie nieszczęsną, zbitką SR. Wracając jednak do symboliki morskiej, kiedy majtek widzi nadchodzący sztorm, nawet szitsztorm, nie przystoi srać w bocianie gniazdo, ani żadne inne. Ustawię się więc w roli tzw. advocatus debili, wzniosę na wyżyny retoryki i wykażę że-żeby byle-letni sympatyk mógł rzucać inwektywami-mikrymi(!) na-nasz szanowny portal, to powinien wpierw zastanowić się-sięgając po jakieś argumenty-ty-tyle. Kurde.
Nie będę się już rozwodził nad takimi oczywistościami, jak
alegoryczne oczyszczenie, jakiemu towarzyszy Słowo Na S, nawiązanie do histerycznych
fantazji liblewicy o BRUNATNEJ FALI, czy nadaniu nowego znaczenia powiedzeniu „papier
jest cierpliwy”. To są didasrkalia. Musimy się cofnąć do początków. Ale
nie początków portalu, kurde to było jakiś tydzień temu xd. W poszukiwaniu
Słowa Na S sięgniemy
znacznie głębiej, bo do samych początków naszej cywilizacji. Może to wywołać
pewien dysonans, ponieważ wulgaryzacja przestrzeni publicznej raczej kojarzy się
z czasami najnowszymi. Owszem, ale pewne rzeczy się nie zmieniają.
Muzo, męża
wyśpiewaj!
Teraz już wiecie, skąd te wszystkie morskie opowieści. Podtytuł to oczywiście pierwsze słowa Odysei Homera. I opisują w zasadzie większość treści, bo o ile muza wyśpiewała „męża obrotnego”, to już z jego załogą jej kurde nie poszło. Była to, nie przebierając w słowach, banda ułomków, i niemal każdy epizod tej wyrąbiście długiej szanty jest o tym, jak Odys załatwia coś z jakimś bogiem lub dowiaduje się czegoś ważnego, a oni i tak wszystko psują. Sytuacja robi się stabilna (może aż za bardzo stabilna), kiedy się wszyscy topią i przestają zamęczać szefa debilnymi pomysłami. W okolicach fragmentu, który nas interesuje, jeden się kurde dzień przed wypłynięciem wykrzacza przez okno, a oni go tak martwego zostawiają, po czym spotykają jego ducha, który im przypomina o tym, że no słabo, żeby ciało tak leżało. Więc oczywiście, zamiast płynąć do Itaki, wracają się na pogrzeb do tej lafiryndy Kirki.
W każdym razie, mieli w trakcie bojowe zadanie do wykonania. Banda jeszcze gorszych lafirynd darła ryja, ściągając simpów na pewną śmierć. Żeby się nie dać skukołdzić, nasi geniusze mieli sobie zalepić uszy woskiem, a Odys przywiązać się do masztu. I naszła mnie rozkmina, co miał robić wosk na okręcie. Więc zrobiłem RISERCZ i znalazłem wstawkę, przeklejaną ze strony do strony „w starożytności wosk pszczeli był stosowany m.in. do [...] budowy łodzi”. Kurde, czyli jednak po coś mógł być. Dobra, ale nawet, jakoś bardziej pasuje, że ta ferajna tłuków nie spełniła kolejnego zalecenia Ulissesa (inne imię nadane Odysowi przez Feaków, z powodu jego fryzury po kilku dniach spędzonych w morzu).
No i zróbmy taki eksperyment myślowy, że wosku nie wzięli. Płyną sobie płyną, wpływają na ten zaklęty akwen i Odyseusz mówi: gdzie ten wosk przychlasty? (tłumaczenie z starogreckiego moje-przypis autora). A oni, że nie ma. No a tu zaczynają się skały, widać potrzaskane kadłuby okrętów, bielejące kości, a spośród krzyku rojów padlinożernego ptactwa dobiega już syreni śpiew. Czekaj, PTAKI. W głowie herosa kotłuje się „jak w murzyńskiej wiosce, w którą wbiła się banda nagrzanych bocianów, co nie zważając na kolejną katastrofę humanitarną, szukają w domkach z błota czegoś do nasycenia głodu, no, oby tylko głodu”. Tak wiem, to porównanie jest akurat z Iliady, ale tu mi lepiej pasowało. W każdym razie Odyseusz w swej chytrości każe załodze zatkać sobie uszy PTASIM GÓWNEM. Zapytacie mnie, czy to ma prawo zadziałać. No sory, za darmo tego nie będę sprawdzał (nie, żebym nie miał ochoty, ale nie mam chwilowo czasu). Załóżmy, że działa.
Dobra, ale o czym my tu... A właśnie, Słowo Na S. Nie byłbym sobą, żebym tu nie zrobił debilnej alegorii. Patrzcie: znanym jest, że mamy obecnie natłok narracji, natłok bodźców, jakieś minarchizmy, genderfluidy i inne fengszuje, o czym był np. głośny tekst Kolegi Rublowa o Ciszy. Jakoś się trzeba przed tym bronić. Oczywiście, lepiej zalepić sobie uszy woskiem niż gównem. Lepiej poczytać Pismo Święte, Homera, Wyspiańskiego, niż Srakę. I pewnie gdybyśmy umieli pisać jak Wyspiański czy Homer, nie mówiąc o autorach natchnionych, to byśmy tak pisali. A jednak człowiekowi trudno się karmić tylko tym, co wysokie, co wzniosłe, chociaż niejednokrotnie bardzo by chciał. I tu wkracza twórczość, powiedzmy, „z niższej półki”. No nie, powiecie, darcia mew albo syreniego śpiewu mamy aż nadto, po co więcej. Ale to jest głęboko fałszywa dychotomia. Stąd wprowadziłem ptasie odchody do naszej opowieści. Gorsze od wosku, być może mniej skutecznie, ale one również ratują nas przed wpadnięciem w skały fałszywych mniemań, by płynąć prosto ku przystani Prawdy.
Zenek a sprawa polska
Pozwólcie, że odniosę się do pewnych intuicji, które wyrażała już radosna twórczość moich kolegów z Redakcji. Takie np. disco-polo, w każdej warstwie jest twórczością „z niższej półki”, i nie mówcie mi, że nie. Już polski rap jest często ambitniejszy (i mówię obiektywnie, bo skurczybyka nienawidzę serdecznie). Ale podczas gdy większość kawałków rapowych opowiada o upadku człowieka (co samo w sobie jest potrzebne), ale zacierając różnicę między dobrymi i złymi postawami, to przeciętna piosenka discopolo jest o miłości mężczyzny do kobiety, uwielbieniu dla niej i obietnicach wierności. Wiadomo, to są daleko idące uproszczenia, ale intuicja słuszna. Dychotomia prawda-fałsz idzie całkowicie w poprzek podziałowi proste-wysublimowane. Możemy sobie z tego zrobić nawet tzw. (tfu!) kompas.
No dobrze, powiecie, ale po co ta wulgarność? Przecież o nią chodziło. Przecież obnoszenie się z tym, co brzydkie, nędzne, obrzydliwe zawsze było domeną rewolucjonistów. Poczynię dwie tezy:
-czysto sytuacyjnie to tzw. MY jesteśmy teraz rewolucjonistami. Burzyciele ładu postawili na gruzach dawnych pałaców paskudne wieżowce i obudowali swoje fałszywe nauki w poblask starych prawd. I jest to proces, który powtarza się cyklicznie od dawna. Od tego czasu tzw. MY pozostajemy w defensywie, co gorsza, postrzegając w opóźnionych w rozwoju rewolucjonistach nie tyle taktycznych sojuszników, co towarzyszy broni (do tego sprowadza się casus tzw. prawicy wolnościowej).
-wulgaryzm wulgaryzmowi nierówny. Język nie stoi w miejscu, a zjawisko wchodzenia słów obelżywych do zwykłego użytku jest przedrewolucyjne (choćby słowo „kobieta”, które obecnie znów nabiera negatywnych konotacji, ale to jest, powiedzmy, metalingwistyczne). Słowa wulgarne, obelżywe mają to do siebie, że często przychodzą z bezsilności, z bezsilności prawdy. I tu leży problem z wulgaryzmami. Są wyrazem BEZSILNOŚCI. Lecz nie fałszu, choć oczywiście mogą być jego narzędziem, ale tak jest ze wszystkimi słowami, a piękne nawet lepiej się do tego nadają. Skupiając się na walce o oczyszczenie języka, powinniśmy skupić się na walce z fałszem: „prawami reprodukcyjnymi”, „wolnością słowa”, „orientacją seksualną”, „optymalizacją podatkową”.
Poruszamy tu jednak też zwyczajnie kwestię gustu. Na ile brzydota da się oswoić? Mogę się mylić (bo nie uważam, że to jest kwestia czysto subiektywna), ale uważam, że gdyby Homer rzeczywiście śpiewał o ptasich odchodach, to mit by wcale nie przestał być piękny. Jednak gdzieś trzeba postawić granicę. Rzecz jasna tego nie załatwi się jakąś szczegółową listą. Tu są potrzebne zdrowe mechanizmy społeczne, tabu, nadszarpnięte obecnie przez liberalizm. Ale to już temat na inny tekst.
Łacina, pierzyna, dziecina
Wyczerpałem swoją argumentację, chciałbym jednak przy okazji zwrócić uwagę na jedną rzecz. Jako ofiara popkultury jestem zaznajomiony co nieco ze słowniczkiem wulgaryzmów anglosaskich. To, co się rzuca przy takim kontakcie w oczy, to:
-ubóstwo tego słowniczka
-nieumiejętność pełnego wykorzystania brzmienia (nasze bluzgi są jednak dźwięczniejsze, zdecydowanie lepiej zorientowane na bardziej skomplikowane emocje). Poza tym nasz język daje większe możliwości budowania neologizmów.
-większy ciężar znaczeniowy: takie „madafaka” często tłumaczy się na „sku*wysyn”. Podczas gdy wydanie dziecka przez kobietę lekkich obyczajów jest czymś w pewnym sensie naturalnym, to proces opisywany przez angielskie słówko jest jedną z bardziej porypanych rzeczy, jaka dręczy ludzkość na tym łez padole.
Jeżeli takie patriotyczne argumenta na was nie działają, to nie wiem, co dodać. Oczywiście nie mówię, że macie teraz rzucać mięchem na prawo i lewo, sam się staram go używać możliwie mało. No ale wiecie, Srakę to szanujcie.
Komentarze
Prześlij komentarz