Ślązaków Negroidyzacja w akcie drugim


Dawno, dawno temu w odległej przeszłości, gdy na Srace publikowane były artykuły z częstotliwością dzienną (co nienajlepiej świadczyło o gospodarowaniu czasem własnym przez redaktorów) napisałem, a raczej wydaliłem z siebie prowokacyjną publikację pt. Negroidyzacja Narodu Śląskiego, gdzie w dość ułomny i charakterystyczny dla wczesnej Sraki sposób przedstawiłem to, co się dzieje z całym problemem "narodowości śląskiej".

Historia fenomenu jest taka, że dawno dawno temu, w krainie grzybów borowików i smacznej wodzionki niejaki Pan Jurek Gorzelik, znany katowicki grzybiarz miał taką swoją grzybową organizację, zwaną Ruch Autonomii Śląska, w skrócie RAŚ. Ma tę organizację w zasadzie chyba dalej i dalej jej dzielni przedstawiciele przemierzają lasy w poszukiwaniu muchomorów, borowików i maślaków. Organizacja ta ma bardzo szczytny cel generowania wewnętrznej wrogości etnicznej w Polsce. Cel ten, zdaje się, że wspiera także dość znany autor Szczepan Twardoch, którego literatury nie ocenię, bo jego prozy nie czytam, ale którego na potrzeby tego artykułu nazwiemy "Panem Grafomanem".

RAŚ niedawno pojawił się w miejscu obozu "Zgoda" - miejscu kaźni wielu ludzi, zorganizowanej przez władze komunistyczne w celu "uczczenia ofiar". Obóz ten był jedną z wielu form krwawej łaźni, jaką stalinistyczna aparatura sowiecka postanowiła zaoferować świeżo upieczonym obywatelom w  nowotworzonej Polsce Ludowej, w pierwszych latach jej istnienia. W roku 1945 Armia Czerwona zajęła jeden elementów infrastruktury obozu Auschwitz, który jak to Sowieci mieli w zwyczaju, postanowiono wykorzystać w ramach recyklingu i zachowania norm unijnych.

Jeśli cofniecie się do pierwszego zdania poprzedniego akapitu, to zauważycie, że ostatnie dwa wyrazy umieściłem w cudzysłów, bowiem RASiowa hucpa miała jednak raczej charakter tańcu na grobach, gdzie przemowa, którą udostępnioną w Internecie miałem z tej okazji możliwość usłyszeć zahaczała czasami o jakiś krwawy i kompletnie niesmaczny stand-up, gdzie miałem wrażenie, że Pan Przemawiający robi sobie ze słuchaczy jaja.

To dość nieprzyjemne odczucie zostało doznane, gdy Pan Przemawiający (załóżmy, że nazywał się on Grzybiarz Numer Jeden) stwierdził jednym tchem o "Polokach mordujących Ślązaków", a potem stwierdził "Salomon Morel ze swoimi kamratami". Stand-up przyszedł mi tu do głowy, bowiem Norm Macdonald - wybitny amerykański komik korzystał z formatu żartu, w którym najpierw rzucał jakieś stwierdzenie, np. opowiadając część historii, a potem jej natychmiastowo zaprzeczał w następnej sentencji, co wywoływało stosunkowo komiczny efekt. Jest to coś na zasadzie "Wczoraj przeszedłem na dietę, zrobiłem sobie takie postanowienie noworoczne.", a następnie "Dzisiaj zjadłem sobie pysznego kebab na grubym cieście, z podwójnym mięsem".

Salomon Morel był żydowskim aparatczykiem komunistycznych służb bezpieczeństwa, które za ten obóz były odpowiedzialne. Państwo, którego służby organizowały tego rodzaju atrakcje, nie tylko na Śląsku, ale i w innych miejscach w Polsce operowało na mandacie Krwawego Gruzina Józefa Stalina, który zadecydował nie tylko o granicach tego państwa (kreśląc je niejednokrotnie własny penisem ołówkiem). ale i o jego populacji, gdy decyzją administracyjną z Moskwy kilka milionów ludzi zostało przesiedlone, zarówno z terenów Kresów Wschodnich na Ziemie Odzyskane, jak i z Kresów Zachodnich, daleko za Odrę.

Ja zawsze byłem zwolennikiem twierdzenia, że pewien element polskości w PRLu jako państwie był, ale jeśli się on faktycznie tam pojawił, to dopiero po roku 1956 i przejęciu władzy przez Władysława Gomułkę i miał on charakter w gruncie rzeczy ograniczony. W zasadzie od strony problemu suwerenności, dzięki logice układu geopolitycznego Europy od roku 1945 do dnia dzisiejszego żyjemy w jakiejś formie państwa satelickiego, zmienia się tylko stolica, do której odniesienia mogą padać. Rzecz w tym, że o ile dzisiaj, czy w latach 60tych możemy mieć do czynienia z odpowiednio autonomicznym państwem satelickim, o tyle świeżo po wojnie, w celu konsolidacji komunistycznej władzy i zduszenia sprzeciwu Moskwa dość bezpośrednio nadzorowała działalność administracji "polskiej" na Wisłą i innymi rzekami w okolicy.

Sęk tego jest taki, że próby tworzenia narracji, jakoby od strony administracyjnej obóz Zgoda był dziełem "polskim", w znaczeniu powstałym w wyniku jakiegoś rodzaju żywiołu działalnościowego polskiego narodu, czy to w znaczeniu demokratycznej woli, czy w znaczeniu wyprodukowania wybitnej, reprezentatywnej jednostki za to bezpośrednio odpowiedzialnej jest zwyczajnie kłamliwe. Nie tylko z resztą kłamliwe, ale i oparte o złą wolę.

Salomon Morel to też bardzo ciekawa postać. Pan Grafoman przykładowo stwierdził na 1/3 portalu pornograficznego, że skoro Morel "miał mundur polski" i "był funkcjonariuszem polskiego państwa", to zapewne był Polakiem. Doszukiwanie się w jego ewidentnie żydowskim pochodzeniu, no cóż - żydowskości jest dla Pana Grafomana natomiast "kwestią rasową". Nie chcę nawet tutaj grać w grę pod tytułem "wytykanie hipokryzji", ale jest to nieco kurwa bezczelne sadzić takie twierdzenia, będąc jednocześnie na czele ruchu, który twierdzi, że kilkaset tysięcy ludzi, pracujących w Polsce, mieszkających w Polsce, po polsku mówiących i niejednokrotnie pracujących na rzecz polskiego państwa (bo zakładam, że urzędnicy państwowi i pracownicy różnych powiązanych z RP podmiotów na Górnym Śląsku nie są zusammen sprowadzeni z Warszawki, czy innej Częstochowy) Polakami nie jest, ba z Polską nie ma nic wspólnego, bo tak twierdzi Pan Grafoman i grzybiarska organizacja z Katowic.


Jest to z resztą element typowo lewicowej dialektyki, w której wszystko może być wszystkim, zależnie od tego co akurat ma na myśli autor i co chce osiągnąć. Zatem jeśli pan Salomon Morel przewodził komunistycznemu obozowi w Świętochłowicach, w którym zginęło ok. 2 tysiące ludzi, jest Polakiem, a jeśli zginąłby, spalony w jakiejś stodole po 1945 z ramienia NZS gdzieś na Podlasiu, to nagle stałby się Żydem, a być może nawet i jakimś Białorusinem, jeśli w sprawę zaangażowałby się Tomasz Sulima.

Wiemy, że Salomon Morel był Żydem ze względu na dwa zasadnicze fakty, które możemy poznać bez przeszukiwania archiwów w celu dotropienia się wszystkich jego deklaracji. Po pierwsze - urodził się w żydowskiej rodzinie Chaima i Hany, to pierwszy istotny fakt. Drugim istotnym faktem jest to, co pan Morel zrobił na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy przeciwko niemu otwarto śledztwo. Wyjechał on wówczas do kraju - prawdziwego schronienia dla różnego rodzaju zbrodniarzy i przestępców i nie mam tym razem na myśli Norwegii, ale państwo Izrael, gdzie w Tel-Awiwie bezkarny zmarł w roku 2007, jako że Izrael nie był stanie wydzielić woli politycznej, która pozwoliłaby na wydalenie z kraju człowieka, który to nadzorował śmierć ponad 2 tysięcy ludzi w Zgodzie. Polskość Morela jak się okazało miała wartość sprytnego czmychnięcia przed odpowiedzialnością do swojej prawdziwej ojczyzny.

Jeśli dodatkowo poczytacie sobie informacje nt. samego obozu i na przykład, nie wiem - poczytacie sobie co nieco o samym obozie choćby z ponad 300-stronicowego opracowania IPN, gdzie znajdują się zeznania ludzi związanych z obozem (więźniów i organizatorów), to o Panu Morelu dowiecie się kolejnych ciekawych rzeczy. Przykładowo, Pan Morel zanim kazał więźniom śpiewać niemieckie piosenki i salutować austryjackiemu malarzowi oświadczał im dość jasno, że jest Żydem (faktczekerzy sprawdzili: prawda! - Salomon Morel w istocie był Żydem!) oraz, że był więźniem w Auschwitz (faktczekerzy sprawdzili: bzdura! - Salomon Morel w obozie może i był, ale namiotowym, jedząc koszerne kiełbaski gdzieś w lesie, bo przez wojnę ukrywał się przed Niemcami!).

skrin pochodzi z Wikipedii, ale Wikipedia oźródłowała to do dokumentów IPN - jest to praktycznie kopiuj-wklej z dokumentów

Żeby było jednak jeszcze ciekawiej, to jeśli sobie poczytacie inne zeznania dotyczące obozu, to dowiecie się, że wedle jednej z relacji Pan Morel lepiej niż po polsku mówił w języku niemieckim! Czyżby Zgoda była kolejnym niemieckim obozem śmierci na terenie naszego kraju? Jeśli weźmiecie kryteria narodowościowe, które w stosunku do Pana Morela (ale nie na przykład w stosunku do siebie) stosuje Pan Grafoman, to tak moglibyście pomyśleć!

Cała ta narracja i walka z nią jest oczywiście bez celu, jako że Obóz Zgoda obozem "polskim" był co najwyżej formalnie, czy administracyjnie. Oczywiście, ludzie RASiu, albo sympatyzujący z tą formacją mogliby zapytać, że dlaczego w takim razie obozy koncentracyjne 3 Rzeszy są niemieckie? Wszystkim dumnym posiadaczom 75 punktów IQ mógłbym wówczas odpowiedzieć, że 3 Rzeszy w Niemczech, w przeciwieństwie do PRL w Polsce nie instalowały zielone ludziki z Moskwy. To abstrakcyjne, intelektualne ćwiczenie pozostawmy w tej konkluzji.

Sedno problemu nie leży jednak wyłącznie w najoczywistszych źródłach. Owszem, na ślązakowaty ruch prawdopodobnie wpływa niemiecki resentyment, ale to jest wbrew pozorom wątek poboczny. Jeśli bowiem spojrzymy na problemy kultury regionalnej, to okaże się, że dystynktywność Śląska nie jest jedynym zagrożonym w Polsce regionalizmem. Okaże się, że generalna kultura, której centrum nie leży już nawet w Warszawie homogenizuje i niszczy większość ludowych tradycji, form kulturowych, poczynając od kwestii takich jak religia. Problem ten, wydawałoby się powinien leżeć na sercu polskich konserwatystów, ale ciężko za dużo wymagać od ludzi ułomnych. Tak też to wolne poletko siedzi sobie i gnije i dla drugiej strony, tzw. "lewactwa" ma to podwójną korzyść.

Raz, że dzięki zniszczeniu więzi regionalnych łatwiej można wprowadzać program, który dla uproszczenia formatu nazwiemy zwyczajnie "globohomo". Nie jest przypadkiem, że najbardziej głosujące na partie liberalne i progresywne w Polsce regiony to te, gdzie Polacy w miejsce przesiedlonych Niemców byli osiedlani po roku 1945 i gdzie nie ma wielowiekowego przywiązania do ziemi, nawet jeśli Polakom udało się Wrocław, czy Szczecin uczynić polskimi. Skoro regionalne i tradycyjne więzi są niszczone, niewiele zagraża implementacji globohomo w głowach młodych, wydrenowanych z tożsamości ludzi, najbardziej podatnych na progresywistyczną i neoliberalną propagandę. To uproszczona wersja tej relacji, ale w zasadzie dość zrozumiała. Jest jednak drugi wariant i jest to wariant, który ma zastosowanie na Górnym Śląsku i kryje się pod podaną przez mnie nazwą negroidyzacji.

Pisząc mój oryginalny artykuł określiłem proces dziejący się na Śląsku mianem "negroidyzacji". Termin ten ukułem na bazie lustrzanego procesu, który miał miejsce w Stanach Zjednoczonych. Lewica bowiem, (nie jako partia, ale jako siła polityczna) żyje z generowania relacji prześladowany-prześladowca. Jest to formuła polityczna, która funkcjonuje od czasów oryginalnych socjalistów, gdy wykorzystano ją w relacjach ekonomii kapitalistycznej. Dzisiaj jednak, gdy rola proletariatu zaczęła spadać, a gospodarka zaczęła przybierać bardziej menadżerski kształt potrzebne są nowe grupy, które lewica może mobilizować dla swoich, politycznych celów, albo które może wykorzystywać w tworzeniu swojej narracji. Jest to coś, co popularnie nazywa się u nas "taktyką lumpenploretariatu", a co odnosiło się choćby do wykorzystywania tematu dewiacji seksualnych, różnic rasowych, a na najbardziej fundamentalnym poziomie płciowych, generując tym samym wojnę płciową.

W Polsce implementowana jest strategia z wariantem sodomickim, pod postacią propagowanej powszechnie idei LGBT. Kwestie płciowe, pod postacią różnych form feminizmu, czy "równości płciowej" pojawiały się w naszym kraju jeszcze za czasów PRLu. Tym, co dla środowisk pozostało były kwestie etniczne, czy rasowe. Jako że Polska historycznie jest krajem w gruncie rzeczy monorasowym, zamieszkałym od Odry do Bugu przez populację ludzi znakomicie białych, lub przynajmniej mogących być określonymi "rasy kaukazoidalnej", należało sięgnąć po tarcia etniczne, często o podłożu historycznym.

Istnieje rzecz jasna, tlący się od dawna konflikt polsko-żydowski, którego narracja opiera się na czynieniu z przodków dzisiejszych Polaków współautorów masowego morderstwa Żydów z czasów 2 Wojny Światowej. Nie jest on jednak dostatecznie wyrazisty, powszechny i dotkliwy wewnętrznie dla Polski, by progresywna brać mogła czerpać z tego korzyści. Pozostają więc Kaszubi, możliwie Białorusini no i przede wszystkim Ślązacy.

Tożsamość Śląska będzie równie ważna dla Polski, jak tożsamość Podlasia, Małopolski, Pomorza, Wielkopolski czy Mazowsza. Jeśli ktoś uważa się za prawicowca, to pewne regionalne cechy kultury, wyrosłe na gruncie ludzi, których przodkowie przez X lat chodzili co niedziela do tych samych kościołów będą dla niego tym bardziej cenne. Nie należy jednak mylić działalności Twardochów, Gorzelików i grzybowej braci z RASiu z chęcią ochrony kultury i dziedzictwa Górnego Śląska.

Jakkolwiek licząca się część dzisiejszej braci ślązacznej gromadzi się wokoło środowisk progresywnych, lub neoliberalnych. Fakt ten sam w sobie nakazuje zadać pytanie, na ile motywacją tych ludzi jest dobro Śląska, a na ile sama nienawiść do Polski, której turbozdemonizowany obraz wytworzyli sobie w głowach. Dodatkowo, szkodliwe projekcje na temat warszawskich demonów są dodatkowo przenoszone na innych, nieświadomych wewnętrznych sprzeczności, czy bezczelnych kłamstw i oszustw ludzi.

Jeśli ktoś sądzi, że droga Śląska do zachowania swojej tożsamości prowadzi przez sejmowe ustawy, związek z propagatorami programu globohomo, czy Unię Europejską, to mniej lub bardziej świadomie popiera pakt z diabłem. Neoliberalno-progresywna koalicja, której polityczna forma ukształtowała się w ostatnich wyborach działa na rzecz zniszczenia jakichkolwiek kultur i tradycji. Formy takie jak religia katolicka, narodowość, tożsamość etniczna, czy rasowa sama w sobie stanowi główne cele do zniszczenia przez program globohomo. Jeśli ktoś sądzi, że "narodowość śląska", której wielkim zwycięstwem ma być uznanie w ramach procesu produkcji makulatury, znanej jako proces legislacyjny 3RP, przez jakąś ustawę o głaskaniu psa gdy szczeka, to jest to niebywale naiwna, śmieszna, a zarazem samobójcza postawa.

Okazuje się, że warszawska administracja centralna, która miała ten Śląsk niszczyć tyle lat nagle ma stać się narzędziem zbawienia tożsamości tego regionu. W czasach, w których trudno jest coraz bardziej mówić o jakichkolwiek narodach, od kiedy 20-latkowie w Lublinie oglądają te same seriale na Netfliksie, co 20-latkowie w Katowicach, Szczecinie i Nowym Jorku, zamieszczenie "języka śląskiego" w przetwarzanym przez układ trawienny polskiego prawa akcie legislacji ma zbawić śląskość od zaniknięcia. Jednocześnie sama "śląskość" ma się stać łatką, którą przybrać sobie będą mogli ludzie reprezentujący najgorszy rodzaj Polaka jaki istnieje - fajnopolaka, tylko i wyłącznie dla celów autogratyfikacji i zajęcia się "bieżącą rzeczą".

Koniec końców, jeśli Ślązacy chcieliby się uważać za europejską grupę białych ludzi, posiadających unikatową kulturę i zwyczaje, to Szczepan Twardoch mówi Wam zdecydowane "Nie!" w tym temacie i jest to "Nie!" trzykrotnie powtórzone. Pan Grafoman w swojej retoryce sprowadza Was bowiem do roli wesołych murzynów, zdatnych do wykorzystania w wojence politycznej, co niejako przyznał cytując w swoim niedawnym wpisie Malcolma X - murzyńskiego działacza świeckiego kultu praw obywatelskich ze Stanów Zjednoczonych. O ile jednak w przypadku murzynów można byłoby się doszukiwać "dyskryminacji", o tyle mówiąc o "Ślązakach", w jakiejkolwiek formie znaczenia tego słowa mówimy o pełnoprawnych obywatelach RP, związanych od prawie już wieku lub dłużej z Polską, niewiele w praktyce różniących się od innych Polaków ludziach, z których ktoś bardzo chce zrobić biednych, prześladowanych negroidów.

Jeśli drodzy Ślązacy chcą być murzynami, droga wolna. Ja jednak sądzę, że stać Was na bycie czymś więcej.

Adam Twaróg

Komentarze