Wolność kocham, a nie rozumiem

Dzisiejszego dnia ulicami naszej kochanej stolicy przeszedł, liczący wg ekspertów od trzydziestu do trzydziestu jeden (w porywach do trzydziestu dwóch) milionów uczestników, marsz w obronie demokracji (o ironie w dzień, w którym odbyły się najmniej demokratyczne wybory w ciągu ostatnich 34 lat). Z filmików, których udało mi się odszukać na darmowym portalu własności Elona Muska - burdel.com - czy jakoś tak, (było ich nie wiele - pewnie to sprawka rządu i Pegazusa; ach... wszędzie ci Żydzi) dowiedziałem się, że najchętniej skandowaną przez tłum frazą było słynne: "***** ***". Oprócz tego udało mi się odnaleźć nagranie, na którym ujrzałem całkiem dorosłego faceta bujającego się do "Murów" Kaczmarskiego, zachęcającego przy tym do wzięcia udziału w masowej demonstracji, w myśl znanej zasady - "Kto sam ten nasz najgorszy wróg" - krytykowanej przez barda w utworze. Co więcej miałem zaszczyt ujrzeć zdjęcie, na którym grupka demonstrantów trzymała baner z napisem "Kończ waść, wstydu oszczędź" - no dobra skoro błagacie nie będę się już nad wami pastwił i wyjaśniał wam, jak przedszkolakom, co miał na myśli Kmicić, wypowiadając te kultowe słowa do Wołodyjowskiego. Truskawką na torcie okazał się absurdalny tweet Giertycha, który napisał że w marszu wzięło udział zaledwie milion obywatelx (uszanujmy osoby nieheteronorm.. chore). Nie muszę państwu wyjaśniać, iż to kuriozum, bo nawet najbardziej zawzięci krytycy opozycji (tacy jak ja) przyznali, że na marszu była co najmniej połowa populacji Państwa Polskiego, trzysta tysięcy prześladowanych uchodźćów i dwa tysiące osób identyfikujących się jako psiecka.

Taki ukazuje się nam obraz największego w historii III RP marszu w obronie demokracji, wolności i psiej kości (psiecka mają pełne prawo do dedycdowania o własnej kości). Obraz paradoksalnie smutny i wesoły. Z jednej strony smutny, bo zdajemy sobię sprawę, jak bardzo przesiąknięty nienawiścią, otumaniony głupotą i omamiony zabobonem o boskiej demokracji i wolności jest elektorat opozycji. Z drugiej strony zaś wesoły, bo dane jest nam ujrzeć grupę ludzi, która myśli że jest podmiotem, a nie przedmiotem, w tej makiawelistycznej grze o nazwie - demonokracja. Myślę, że to dobry moment, aby przejść o poziom wyżej w rozważanym przez nas dyskursie i przeskoczyć z dywagacji na temat otaczającej nas bierzączki politycznej, na rozważania o naturze bardziej uniwersalnej. Zatem zacznijmy od spraw podstawowych - w jakim celu odbył się dzisiejszy marsz? Oczywiście mam na myśli cele oznajmione propagandowo, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że cała ta chucpa ma się stać ideowym przyczynkiem do umocnienia pozycji JEDNEGO WODZA i JEDNEJ PARTII na opozycji (taka śmieszna gra słów, wiecie państwo, pozycja - opozycja; coś w ten deseń jak "kaczora" i "komora"; hehe). Otóż według zamysłu organizatorów marsz miał mieć charakter obronny (co wynika z tego, że łatwiej czegoś bronić, niż coś atakować); a przedmiot obrony stanowiła WOLNOŚĆ i DEMOKRACJA, czyli imiona dwóch najchętniej przytaczanych bożków w debacie publiczenj, gdy chce się poprawić swój osobisty bądź partyjny imidż (#STOPanglicyzacjiPOLSKI). Przejdźmy zatem drodzy państwo do dekonstrukcji tej zaklętej w dwóch słowach - obłudy i zakłamania, bo gdy widzę kolejne wpisy o tym, że w naszym kraju zagrożona jest wolność i demokracja, to mnie się nóż w kieszeni otwiera.

Po pierwsze, czy w Polsce zagrożona jest wolność? No to drodzy państwo zależy, od tego, co rozumiemy przez słowo "wolność". Jako, że to artykuł do poważnego, poczytnego czasopisma (a nie do jakiegoś filozoficzno-eteryczno-hermetycznego periodyku, gdzie kadrę redakcyjną stanowią ludzie chorzy przewlekle lub klinicznie) to postaram się przyjąć interpretację, jak najbardziej korzystną dla naszej kochanej opozycji, aby nie brnąć w zbędne dygresje. W takim razie drodzy czytelnicy, zastanówmy się, co może mieć na myśli przeciętny OPOZYCJA ENDŻOJER (#STOPanglicyzacjiPOLSKI), gdy wypowiada słowo "wolność". Myślę, że pierwszy proces myślowy, jaki zajdzie (o ile zajdzie) w jego głowie to definicyjne zinterpretowanie wolności, jako nadrzędnego prawa człowieka do decydowania o sobie samym oraz możności do czynnego udziału w życiu politycznym kraju. Zauważmy, że taki sposób pojmowania wolności jest sprzeczny z jakimkolwiek cywilizowanym, antropologicznym rozumieniem tego słowa, gdyż definiuje ono jedynie przywileje i korzyści związane z byciem wolnym, zapominając o obowiązkach i niebezpieczeństwach, jakie ten stan na nas nakłada, co skutkuje powszechnie błędnym traktowaniem tej wartości jako cechy immanentnie dobrej, do czego wrócę za chwilę. Zatem jakie są te obowiązki i niebezpieczeństwa? Pierwszym i podstawowym obowiązkiem jest odpowiedzialność za własne czyny i słowa - czego elekotrat opozycji nie może zdzierżyć, gdyż nie jest on w stanie przyznać, iż ich zdaniem dana społeczeństwu wolność wyboru zawiodła w 2015 roku, bo wybrano nie tę partią co trzeba. Co więcej ci ludzie szczerze by pragnęli, aby tę wolność akurat wtedy ludziom ograniczyć i przedłużyć rządy PO na kolejną kadencję. Oni tego nie powiedzą, ale dokładnie to myślą, takie zachowanie Kościół Święty nazywa obłudą, a popełnienie tego wykroczenia skutkuje zaciągnięciem na siebie grzechu śmiertelnego. Przeto widzimy z tego prostego przykładu, że nawet z punktu widzenia opozycjonisty wolność nie ma charakteru zawsze i wyłącznie dobrego. Kolejnym obowiązkiem jest moralny nakaz mądrego korzystania z wolności. To, że wszystko możesz, nie znaczy że wszystko ci wolno. Fakt, iż posiadasz siekierę i teoretcznie mógłbyś rzucić nią w okno sąsiada, nie oznacza, że wolno ci to zrobić z etycznego, jak i prawnego punktu widzenia. Z czego etyczny punkt widzenia jest w oczywsity sposób ważniejszy, bo nie wszystko da się ująć literą prawa. No i z realizacją tego obowiązku jest szczególnie ciężko, jeśli chodzi o elektorat opozycji (bo zdarza się czasami, że równie durnowate odpały odawala koalicja miłościwie nam rządząca). Ludzie ci nakręceni przez swoich propagandystów, lżą i klną na wszystko co bardziej lub mniej święte (od godności człowieka po godność Boga), czego apogeum mogliśmy zauważyć w związku z tzw. Strajkiem Kobiet. Oczywiście obowiązków jest znacznie więcej, ale nie chcę, abyście państwo usnęli przed ekranami swoich kąkuterów i xiamów.

Przejdźmy jeszcze na chwilę do niebezpieczeństw związanych z prawem do wolności. Otóż pierwszym, podstawowym i najpoważniejszym, choć prawdopodobnie przez znaczną część społeczeństwa nieuznawanym, zagrożeniem jest dobrowolne, świadome oraz poważne w materii zerwanie relacji z Bogiem (popełnienie grzechu ciężkiego). To najstraszniejsza możliwa rzecz, jaką może uczynić człowiek - obrazić swego Stwórcę, dlatego zaleca się po popełnieniu takiego występku, jak najszybsze udanie się do konfesjonału w celu przeproszenia Boga i zadośćuczynienia Mu oraz tym, którym się szkodę wyrządziło, aby się nie umarło w stanie pokłócenia z pierwszym poruszcielem oraz bliźnimi. Drugą groźbą może być nieświadome użycie wolności w złym celu. Przykładowo: pójście w marszu, który zostanie wykorzystany do zwiększenia poparcia partii, chcącej zalegalizowania szerszej sposobności do mordowania dzieci w prenatalnej fazie rozwoju. Oczywiście, jak w przypadku obowiązków, tak i w tej kwestii można by wymieniać i wymieniać, ale oszczędzę już państwu tego przeintelkutalizowanego wywodu. Muszę tylko przed krótkim podsumowaniem zaznaczyć, iż nie podjąłem ostatecznie kwestii innego bożka współczesnego świata - demokracji, ale o nim napiszę przy innej pierwszej lepszej sposobności, jeśli Pan Bóg i redaktor Anon da, kolejny artykuł.

Podsumowując, jeżeli uważasz, że wolność to tylko i wyłącznie super zabawa, a obowiązków nie ma i nie będzie (tak jak rozliczania PiSu, po ewentualnym zwycięstwie intelektualnych tub z opozycji), to zachowujesz się jak niezależny jedynastolatek, który z przyjemnością zajada gówno, bo mu wolno. Życzę opamiętania, pozdrawiam i Szczęść Boże.

docent stolarstwa Reltih Floda

Komentarze