Szanowne osoby czytelnicze/czytelnix, jak zapowiedziałem w poprzednim artykule, przyszedł czas rozprawić się z jednym z największych problemów mentalnych, z jakim boryka się polskie społeczeństwo postindustrialne, a w szczególności jego elity, które jak zwykle stanowią najgłupszy, a jednocześnie najbardziej zarozumiały i przemądrzały segment, tego co Roman Dmowski zwał "żywiołem polskim". Otóż każdy człowiek, znający się choć trochę na historii Rzplitej, zdaje sobie sprawę, jak wielki dystans dzieli mądrego, pokornego chama oraz głupiego, zadufanego w sobie "intelektulistę" (dla tych, którzy nie wiedzą - mniej więcej taki jak Szybkościowo-Wolnościowych Kuców szybkorynkowych maści wszelakiej (Korwinowców) oraz Podstadionową Grupę Rekonstrukcji Historycznej Fanklubu Piaseckiego i Muchomorka - Pośpiesznego (Narodowców) 5 lat temu, gdy nie łączyła ich partyjna subwencja). 
 
Zatem cóż to za problem mentalny? Ci, którzy przeczytali poprzedni artykuł mojego autorstwa za pewne już wiedzą, ale nie chcąc psuć tej słodkiej niespodzianki, tym którzy nie przeczytali, przedstawie wam ów problem w formie zagadki zasłyszanej przeze mnie na posiedzeniu podwarszawskiej loży geopolityków żydowskich 7 stopnia wtajemniczenia. Otóż, gdy weźmiecie państwo spopularyzowany przez aktywistów lewicowo-liberalnych zwrot "PRIDE MONTH" (z ang. miesiąc pychy/degeneractwa/złożony w krwawej ofierze przez korporacje sodomitom, aby ci nie czepiali się, że muszą na co dzień harować 16h) i zabierzecie z pierwszego wyrazu 3 literki od początku, a z drugiego 2 literki od końca to wyjdzie wam (werble grają; napięcie rośnie) - "DE MON". Normalnie powiedziałbym, że to przypadek, ale gdy rozchodzi się o miesiąc pychy to stężenie demoniczności tego wydarzenia na m2 jest na tyle duże, że o przypadkach mowy być nie może (tak mi też zresztą powiedzieli geopolitycy z podwarszawskiej loży, a jak geopolityk coś mówi to nie może przecież kłamać [prawda?]). Skoro już pierwsza zagadka została rozwiązana to pora na drugą. Otóż jest sobie taki wyraz jak "demokra***". Wywodzi się on z greki i znaczy tyle co "rządy ludy" (demos-lud, kratos-rządy). Zauważmy, że gdy do pierwszego członu tej frazy dodamy zaledwie jedną literkę (znowu o przypadku mowy być nie może) "n" to wyjdzie nam (znowu werble grają, ale mocniej; napięcie rośnie, ale mocniej) - "DEMONKRACJA", czyli rządy demona. 
 
W sytuacji, gdy przeciętny cham ma do czynienia z demonami słusznie woła egzorcystę (chad cham zdaje sobie sprawę, że Szatan jest potężny i lepiej z nim nie igrać, bo stawką jest zbawienie), natomiast postawiony w podobnej sytuacji przygłupi intelektualista zaczyna z diabłem dyskutować o tym, jak dużą strefę wpływu może oddać mu pod kuratelę, aby ten zaakceptował ład światowy i dał mu w spokoju zarządzać przepływami alkoholowymi na pomoście monopolowo-ławeczkowym (spojer - diabeł zawsze będzie dążył do ustanowienia nowej architektury bezpieczeństwa). Z tego prostego, a zarazem ubogacającego, jak polski cham, przykładu powinno się wyciągnąć jeden podstawowy wniosek, a mianowicie - z szatanem nie gadasz, z szatanem nie pijesz, z szatanem nie grasz duo w Fortnita czy innego LOLa, szatanowi nie pożyczasz piątaka, gdy potrzebuje na jedzenie, szatana i jego owoce odtrącasz, tak jak odtrąca cię kobieta, gdy próbujesz do niej zagadać.
 
    Po tym długim, a zarazem krótkim wprowadzeniu (zależnie, jaka długość wstępu cię zadawala) przejdźmy do meritum, czyli powodu dla którego przeciętny, virgin intelektualista nie ma podjazdu do chad chama. Tym powodem jest opętanie rozumu, jakiego zazwyczaj doświadcza intelektualista (szczególnie często zdarza się to tzw. liberałom, którzy stanowią lwią część tzw. elyt) na drodze do zostania intelektualistą. Taki jego mość podpisuje cyrograf z tymi, którzy już intelektualistami  zostali. W tym cyrografie zawiera obietnicę, iż do końca swych dni będzie bronił takich wartości, jak "woln***" i "demokra***", po czym podpisuje ten dokument własną krwią - koniecznie koszerną!!!! (do nie dawna w ogóle nie zdawałem sobie sprawy z istnienia takiego procederu, dopóki nie uświadomili mnie o nim moi drodzy przyjaciele z geopolitycznej loży). Śmiechem, żartem, ale problem jest poważny. Na serio większość elyt w Polsce myśli, bądź daje do zrozumienia społeczeństwu, że tak myśli, iż: trójpodział władzy, gdziekolwiek, kiedykolwiek istniał, do 2015 roku istniały niezależne media i sądy, UE chce dla nas dobrze, a tak w ogóle to LIBERA*** DEMOKR*** jest super, ekstra, hiper genialna, a kto myśli inaczej niech będzie wyklęty (z TVNu oczywiście, chociaż podobno Tusk Vision Network to niezależe medium, ale co ja się tam znam). 
 
Jak zwykle przy dekonstrukcji tego typu obłudnych mechanik socjotechnicznych należy zacząć od podstaw, czyli powodów, dla których intelektualiści dogmatycznie wierzą w bzdety pokroju trójpodziału władzy czy demokracji. Powodów jest co najmniej kilkaset, ale najważniejszy jest jeden, a mianowicie - szczera nienawiść do prawdy, która jest owocem postmodernistycznego zaczadzenia umysłów wizją, iż nieważnie czy jesteś taki czy owaki, bo i tak każdy z nas ma racje oraz jej nie ma, a tak poza tym to nic nie wiadomo, a skoro nic nie wiadomo to możesz być kim chcesz, bo w sumie nie wiadomo kim jesteś. Życie w takiej ciągłej kontestacji rzeczywistości doprowadza umysł takiego delikwenta do paraliżu, co skutkuje z kolei uznaniem, że w sumie pal licho sześć, niech będzie, jak jest, tylko dajcie mi już święty spokój - to nie system, ale ludzie są problemem, parafrazując gomułkowską doktrynę apologetyki socjalizmu. 
 
Właśnie dlatego drodzy państwo ci ludzie uważają, że człowiekowi powinno być wszystko wolno (oprócz oczywiście organizowania ruchu oporu przeciwko liberalnemu zniewoleniu) byle by była demokracja, bo ona jest jedyną gwarantką utrzymania takiego ładu. W tym zawrotnym kole, demokracja szybko staje się wartością samą w sobie, bo gdzie demokracja, tam ukochany stan kontestacji, co owocuje tym, że de facto wszystko można poddać pod głosowanie (wątpliwość). Demokracja rozumiana w ten sposób jest właśnie, dlatego tak kochana, bo nic na pewno kochane być nie może, a w szczególności prawda. Nie trudno zauważyć, że z tego puntku widzenia demokracja liberalna przypomina nam zasadniczo jeden z trzech metafizycznych stanów w jakim może znaleźć się nieszczęśliwie człowiek po śmierci- stan potępienia. To właśnie w piekle nic nie jest pewne, wszystko jest na odwrót, nie ma hierarchii, a największe świętości można obrażać, bo WOLNE MEDIA usprawiedliwione przez WOLNE SĄDY skorzystały z WOLNOŚCI SŁOWA i TRÓJPODZIAŁU WŁADZY, aby obrzygać największe świętości. 
 
W tym momencie być może pobudziliście szanowni czytelnicy wasze szare komórki i wpadliście na pomysł, aby zapytać - "Ale panie docencie przecież nie każda demokracja jest demokracją liberalną". Macie oczywiście państwo racje, tylko że ja nie krytykuje demokracji, jako ustroju, tylko zjawisko zamiłowania do demokracji i wszelkie próby jej obrony, gdy jest ona niewydolna i każdy inny system były od niej lepszy. Mnie tak naprawdę guzik obchodzi czy władza będzie trójpodzielna, czwórpodzielna, dwópodzielna bądź niepodzielna. Czy będzie wybierana w sposób taki czy siaki. Czy będzie prawo spisane czy obyczajowe. To nie jest w ogóle istotne. Istotne jest to, aby władza zapewniała ludziom dwie rzeczy: łatwiejszy dostęp do zbawienia oraz działające państwo. Właśnie ten sposób myślenia rozróżnia intelektualistów od chamów. Cham nie pyta sprzedawcy traktorów w jaki sposób traktor został wyprodukowany, czy do skręcenia tego bądź owego użyto 3 czy 4 śrubek, czy aby na pewno w tym traktorze może w spokoju usiąść dwóch sodomitów i przytulić się, gdy w pobliskim mieście odbędzie się parada afirmacji grzechu. Chama obchodzi wyłącznie czy traktor działa i da się nim robotę porządnie wykonać, mając w czterech literach czy oraz ile dwutlenku węgla produkować będzie jego mechaniczna bestia, popylając na polu. Natomiast dla intelektualisty liczą się wyłącznie nieistotne technikalia, które w wyniku kontestacji rzeczywistości stają się same w sobie wartością.
 
Podsumowując, nie ważne czy rządzi nami król, dyktator czy prezydent - ważne, aby swoimi dekretami ułatwiał ludziom zbawienie, a państwu poprawne działanie (oczywiście królowi/dyktaturowi jest taką wizję funkcjonowania kraju łatwiej wdrożyć w życie, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma). A kto uważa inaczej niech wyłączy TVN, włączy myślenie i pójdzie wysłuchać niedzielnej mszy. Pozdrawiam. Szczęść Boże!
~docent stolarstwa Reltih Floda
 
 
Komentarze
Prześlij komentarz