Narodowa polska dwubiegunowość, czyli o polityce historycznej słów kilka albo trochę więcej
Zapewne zgodzisz się ze mną, drogi Czytelniku, że być myślącym patriotą w tym kraju od jakiegoś czasu nie jest łatwo (a od jakiego konkretnie to zależy zapewne od gustu). Daje się to we znaki szczególnie teraz, kiedy p0litycy zaczynają Ogólnopolski Festiwal Kiełbasy Wyborczej i odwołują się do różnych sentymentów, również takich związanych z tzw. dumą narodową. Trzeba przyznać, wśród ludzi prawomyślnych lub niezbyt dalekich od prawomyślności (o innych nie zamierzam w tym tekście pisać, bo do nich raczej nie jest skierowany) jest owej dumy naprawdę dużo i warto się czasem przyglądnąć, z czego oni ją wywodzą.
Ten konwencjonalny wstęp mógłby odwieść mnie zbyt daleko od kwestii dla tekstu niniejszego najbardziej drażliwej, toteż wskakuję prosto do sedna sprawy. Dwa bodźce doprowadziły do przelania czary goryczy i zmuszenia mnie, abym zadebiutował jako domorosły publicysta. Po pierwsze – wpadnięcie w internecie na „przemowę” Patryka Jakiego (chodzi o tę z końcówki 2022 roku, chociaż niedawno gadał podobne bzdety) o WIELKIEJ I WOLNEJ PIERSZEJ ŻECZYPOSPOLITEJ DEMOKRATYCZNEJ oraz, co raczej ważniejsze, na artykuł… Klubu Jagiellońskiego, poświęcony wspomnianemu ziobryście i jego historycznej retoryce. Aby oszczędzić wam bólu samodzielnego zapoznawania się z tymi materiałami, streszczę pokrótce, co takiego najbardziej mnie w nich wpieniło.
Niejaki Konstanty P. jest najwyraźniej zachwycony, jak to ujmuje, „sarmackim populizmem” Jakiego, czyli z grubsza: retoryką wstawania z kolan, głoszeniem moralnej wyższości nad sąsiadami, odcinaniem się od postulatów głoszonych przez eurokratów (nota bene – w samych tylko słowach, jakże by inaczej), nadawaniem nowej dynamiki polskiej polityce zarządzanej przez przebrzydłych dziadersów, a przede wszystkim utrwalaniem korzystnej – zdaniem autora – osi podziału na zwolenników „suwerenności” Polski (pisiory i konfiarze) oraz tych, którzy najchętniej podporządkowaliby się tendencjom zachodnim (tu z grubsza cała reszta, choć podobno najbardziej razemki).
Pewnie powiecie: „Hola hola, panie Moras! I co tu takiego złego? Przecież trzeba się sprzeciwiać zachodniemu liberalizmowi i utrzymywać polityczną suwerenność kraju, przecież temu nie zaprzeczysz!”. Fakt, nie zaprzeczę, choć uważam, że akurat podmioty ugrupowania rządzącego robią to źle i tylko odwlekają wyrok – ten wątek może uda się pewnego dnia rozwinąć w innym tekście, choć podejrzewam, że w Redakcji są osoby, które udźwignęłyby go lepiej niż ja. Pragnę jednak zwrócić uwagę na retorykę, jaką Jaki się posługuje. Jest ona, UWAGA, oparta na HISTORII (!!!) i to jeszcze historii I Rzeczypospolitej (!!!!!!!!!), a nie jakichś przegranych powstaniach.
Tak, można zacierać rączki. Nareszcie odwołujemy się do czasu, kiedy byliśmy silni. Nareszcie sięgamy głębiej do skarbca naszej Tradycji. Nareszcie myślimy jak naród, który zasługuje na swoje miejsce na mapie świata, uczciwie przecież wywalczone. A tu nagle bęc, czar pryska, bo co?
Pod płaszczykiem pozornie konserwatywnej retoryki, pod cieniutką warstwą wielkich słów, nazw bitew i nazwisk niewątpliwie zasłużonych Polaków, skrywa się *werble* hołdowanie liberalnemu systemowi wartości i sposobowi myślenia. Każdy obiecujący (choć niezbyt głęboki) przytyk do polityki unijnej zostaje zniwelowany przez bolesną dla każdego prawomyślnego ducha metodę interpretacji naszej historii. Otóż, okazuje się, że nam, Polakom, podboje nigdy nie imponowały, że myśmy w ogóle nikogo nie zaatakowali i wszyscy się do nas przyłączyli dobrowolnie, dlatego Rzeczpospolita była taka ogromna, że u nas była wolność, wolność i jeszcze raz wolność, a nie jak u tych małp moskiewskich czy faszystów znad Renu. Do tego mieliśmy najlepsze na świecie wojsko (chociaż nie imponowały nam żadne podboje, to zabawne, nie?). Jesteśmy ojczyzną oświaty, postępu i w ogóle super. To my powinniśmy uczyć innych demokracji i liberalizmu, a nie że nas chcą uczyć jakieś hitlery z Brukseli. Resztę se posłuchajcie w internecie i poczytajcie, bo ja już mam dość. Zresztą to i tak tylko przykład, punkt wyjścia.
Przyznajmy na początku, że Jaki prawdopodobnie chce dobrze, ale jak powiada nam mądrość ludowa, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Wszystko sprowadza się do stania w rozkroku między trzymaniem jako tako z Zachodem i jego arbitralnie narzucanym systemem wartości, żebyśmy mogli otrzymywać nagrody w postaci pieniążków oraz ochrony militarnej, a jednocześnie hołdowaniu jakiemuś konserwatyzmowi. W związku z tym powstaje jakaś absolutna abominacja.
Z historycznej wizji prawicowego mainstreamu wyłania się obraz schizofreniczny, lecz niestety typowy dla prawicy parlamentarnej w krajach naszego kontynentu (i nie tylko). Nasz kraj jawi się według tegoż obrazu jako awangarda postępactwa i dekonstruktor wszelkiego ładu, aż do jakiegoś magicznego momentu, w którym uznaliśmy, że hola hola, my z tego pociągu wysiadamy, bo już zajechaliśmy dostatecznie daleko.
Nie można patrzeć na historię jednocześnie jako na zwycięski marsz wolności, równości i demokracji przeciwko ciemnocie i despotyzmowi, a jednocześnie zachować konsekwencje w obronie tzw. tradycyjnych wartości. Jeżeli tak mówimy, to przemawia przez nas nie szczere przekonanie do jednej czy drugiej strony, ale intelektualny artretyzm a’la „za młodu to się wojowało i dobrze było, ale teraz ja stareńki i nie nadążam już za światem”. Oczywiście, to bardzo źle, mam nadzieję, że nie muszę tego długo tłumaczyć. Odwoływanie się do dziejów przeszłych w polityce ma rzutować na przyszłość i służyć jakiemuś w miarę ponadczasowemu projektowi. Przekaz, z którego wynika, że stan rzeczy, do którego dotarliśmy jest całkowicie prawomocny, dobry i tak naprawdę wszystko byłoby świetnie, gdyby się Unia nie wpieprzała, delikatnie mówiąc nie służy konserwatyzmowi deklarowanemu przez pisowców czy ziobrystów. To jest niesamowicie płytkie traktowanie problemu, nie dostrzeganie jego głębi.
W Ewangelii czytamy, że nie da się służyć jednocześnie Bogu i mamonie. Nie da się też służyć jednocześnie tzw. tradycyjnym wartościom i demokracji liberalnej. Oczywiście, nagłe ogłoszenie dyktatury przez Kaczafiego, choć nie wątpię, że byłoby dobrze przyjęte przez wielu z nas, byłoby samobójstwem w polityce zagranicznej, bla, bla, bla. Nie o to chodzi. Możesz korzystać z narzędzi, jakie system ci daje, RÓB TO, BARDZO DOBRZE ROBISZ, tylko nie angażuj się zbytnio, bo ci się mózg od tego zlasuje, drogi pisiorze czy kim ty tam jesteś.
Nasza historia jest naprawdę piękna, ale nie możemy robić jej krzywdy naginając ją pod obce jej tezy. Tak, moi drodzy – podbijaliśmy. Tak, spuszczaliśmy łomot. Tak, byliśmy troszeczku imperialistami. Czy to źle? Jeżeli nie spożywasz za często produktów sojowych, raczej nie powinieneś tak uważać. Może nie jest najlepszym pomysłem rzucanie się na takie rzeczy dzisiaj (patrz przykład Putanga), ale czy mamy czego się wstydzić? Wszyscy tak robili, my nie byliśmy gorsi. No właśnie – NIE BYLIŚMY GORSI. O to właśnie przecież chodzi, prawda?
Król Francji Ludwik XIV jak zobaczył, że Habsburg w Hiszpanii wyszedł za bardzo kazirodczy (szczery żal dla chłopaka, to nie jego wina), to wywołał wojnę o tron hiszpański i udało mu się dopiąć swego – obsadził go swoim krewnym. Monarchii we Francji dzisiaj nie ma (chlip chlip), a w słonecznej Espanii wciąż Burbon (choć nieprawowity i w ogóle debil). Ludwik XIV napisał kawał wspaniałej historii, której efekty widzimy do dzisiaj. Podobną sytuację możemy zauważyć u nas! Otóż potężny Zygmunt III Waza kiedy tylko wyczuł, że w tej Rosji to w ogóle jeden wielki burdel, podjął decyzję o rozpoczęciu specjalnej operacji wojskowej, która zakończyła się piękną rozpierduchą i czasowym obsadzeniem syna naszego króla, późniejszego Władysława IV, na carskim tronie. Tego akurat nie udało się utrzymać, ale rozgardiasz u wschodniego sąsiada pozwolił nam dobyć sporo ziemi i zostawił bliznę na narodowym ego Rosjan, którzy do dzisiaj świętują odzyskanie niepodległości OD NAS (Czaicie?! My też kiedyś zabraliśmy komuś niepodległość! Super, nie?). Zdobyliśmy Moskwę, co nie udało się ani antychrystowi z Korsyki, ani malarzowi z Austrii.
Król Ludwik XIV zrobił też coś innego, mianowicie rozpierniczył protestantów w swoim kraju, a dokładniej wypędził ich w cholerę. O, tu na pewno nie mamy się czym pochwalić! Konfederacja warszawska, dysydenci w wierze, wolność religijna. HAHA, FIGA Z MAKIEM! Kojarzycie takiego typa jak ks. Piotr Skarga? To dopiero był nietolerancyjny koleś. Normalnie lobbował u króla, żeby protestanci nie mogli pełnić urzędów publicznych, przez co koniunkturalistyczna szlachta odeszła w wielkiej części choćby od kalwinizmu. Kolejne epickie zwycięstwo prawdziwych Polaków.
Ta nasza demokracja to też pic na wodę, bo Rzeczpospolita była jak najbardziej szlachecka, a nie ludowa czy coś takiego. Zresztą, nawet jeśli uznamy, że to w sumie nieważne i liczy się tylko to, że głosowali, wybierali króla itd., to pamiętajmy, że I RP jest raczej antyprzykładem dla zwolenników systemów demokratycznych. Kiedy wszyscy wzmacniali władzę, my nadal bawiliśmy się w jakieś śmieszne ceregiele, aż popadliśmy w totalną anarchię, która zaowocowała zniszczeniem naszego kraju
i totalną tragedią, która zmieniła nas wszystkich, mianowicie zaborami.
Kiedy legioniści polscy Dąbrowskiego (libki i troszeczkę zbrodniarze jak na tamte czasy, ale no dobra, dam im spokój tym razem) walczyli na Haiti o niepodległość, to przywódca tegoż kraju nazwał nas „białymi Murzynami Europy”. Miał to być braterski, przyjacielski gest, bo mieszkańcy Haiti sami są czarni i nie widzą w tym nic złego, ale mnie te słowa zawsze przypominają się, kiedy robimy krzywdę naszej historii. Krzywdę tę robimy nie tylko przez sojacką interpretację dziejów pierwszej RP, ale przez akcentowanie w zasadzie prawie wszystkiego, co było później.
Kiedy chcemy na siłę „demokratyzować” naszą historię, konstruujemy zazwyczaj swój obraz jako „walczących z uciskiem”, czyli mówiąc mniej eufemistycznie – narodu klęski, tych co przegrywają wszystkie powstania, ale przegrywają z głową podniesioną czy coś takiego. Połlend ferst tu fajt and ferst tu zbierać łomot od carskich i tak dalej. Wiadomo, tego nie da się uniknąć, na tym żyły pokolenia i nie możemy, a nawet nie powinniśmy o tym zapomnieć. Trzeba jednak umieć odpowiednio eksponować konkretne wydarzenia. Dlaczego nie pamiętamy o zwycięskim powstaniu wielkopolskim przynajmniej tak bardzo jak pamiętamy o rzezi, której m.in. dirlewangerowcy dokonali na naszych rodakach w Warszawie? Dlaczego ekscytujemy się powstaniem styczniowym czy listopadowym bardziej niż bitwami pod Grunwaldem, pod Wiedniem, pod Orszą, pod Warszawą (1920), które naprawdę wpłynęły na losy tej części świata i świadczą niezbicie o tym, że jesteśmy NAPRAWDĘ istotnym i na swój sposób wielkim narodem? Podsumowując – za dużo „moralnych zwycięstw” (tj. sromotnych porażek) i „odradzania się”. To poniżej naszej godności. Jesteśmy kimś więcej niż ciągle ciemiężonymi "białymi Murzynami Europy".
Niby chcemy wstawać z kolan, niby chcemy być dumnym narodem, a tak naprawdę wstydzimy się tego, z czego powinniśmy być dumni. Niby chcemy walczyć ze sposobem myślenia, który narzucają nam ideologiczni kolonizatorzy z Zachodu, a jednak (podświadomie?) afirmujemy go. Chcemy bronić wartości naszych ojców i dziadów myśląc o historii podobnie do tych, którzy je niszczyli. Wygląda mi to jak jakaś narodowa polska dwubiegunowość, ale przysięgam, że nie jest ani w połowie tak zabawna jak u Kańje Łesta – ba, w ogóle nie jest śmieszna. Można co najwyżej mówić o śmiechu przez łzy.
Ten, chyba należałoby powiedzieć – łącząc się z tradycją tego portalu publicystycznego – autystyczny strumień świadomości musi wreszcie dobiec końca, więc przydałyby się jakieś konkluzje, a są one następujące: jest źle, będzie jeszcze gorzej – ratuj nas, Boże. Pisowcy już dawno scedowaliby wszystkie prerogatywy na Brukselę za pieniążki na socjal dla Ukraińców, gdyby nie zabrnęli już tak daleko w retorykę suwerennościową. Ich poziom idiotyzmu najdobitniej pokazuje ostatnia sprawa ze świętym oburzeniem o TRANSFOBIĘ w tefałenie (instynkt mówi mi, że ktoś inny napisze może o tym artykuł na łamach SRAKI). Ziobryści niby chcą dobrze, ale jak pokazuje nawet pozornie całkiem rozgarnięty Patryk Jaki, są nieudacznikami i pajacami. Ich jedyny projekt polityczny, „reformę sądownictwa”, trafił jasny szlag i pozostało im tylko śmiesznie wymachiwać szabelkami. Jak uczy nas historia (!!!!!!!!!), im więcej u nas tego wymachiwania, tym gorzej i bywa, że jest to wymachiwanie w konwulsjach agonalnych. Tym razem może totalna anihilacja państwa, ciała naszego narodu, nam nie grozi, ale grozi zdecydowanie totalna anihilacja ducha, a to dużo groźniejsze (to także możemy przeczytać w Ewangelii, kochani). Wtedy już nawet nieudolnego budowania dumy narodowej nie będzie.
Szarl Moras
Komentarze
Prześlij komentarz