Historia Codziennika Patriarchalnego

 Gliwice, 10 lutego 2022 r.

Na długo przed tym jak portalem do trollowania stał się twitter miałem przyjemność obserwować rozwój mini projektu mojego kumpla. Kolega - bynajmniej nie prawicowiec - postanowił skorzystać ze swojej kreatywności i umiejętności pisania tekstów, by dla żartu stworzyć Codziennik Patriarchalny.

Wszystko zaczęło się od pierwszego z Tytanów Patriarchatu, doktora Kwando Akinfenwy z Uniwersytetu Namataba w Ugandzie. Długoletnie badania doktora Akinfenwy  zakończone w 2013 r. dowiodły, że "kobiety są biologicznie predestynowane wyłącznie do prostych prac domowych, rodzenia dzieci i obowiązków małżeńskich, a ich mózgi nie są przystosowane do przyswajania wiedzy w takim stopniu jak mózgi mężczyzn". Naukowiec z Ugandy do powyższych wniosków doszedł na podstawie badań statystycznych, a także przy pomocy barometru oraz metronomu.

Uganda w tej historii odgrywa bardzo ważną rolę, a Maurzynów, na potrzeby opowieści, ucywilizowano do tego stopnia, że kraj ten stał się alegorią idylli, w której troski wyparowały wraz z wprowadzeniem rządów patriarchalnych. Niedościgniony wzorzec, dzięki misji Codziennika, miał w końcu proroków w Polsce, jednakże idee doktora Akinfenwy nie natrafiły na podatny grunt.

"Witamy ponownie, bracia i siostry zjednoczeni w idei patriarchalnego porządku społecznego. Codziennik Patriarchalny nareszcie powstał z martwych. Musieliśmy pokonać wiele przeszkód, by móc znów szerzyć jedyną słuszną ideologię.

Pierwszy z nich zapowiadał się wyjątkowo groźnie, zostałem wezwany na policję w sprawie złamania 23 paragrafów (prawdopodobnie na zlecenie jednej z prokuratur). Przesłuchiwać mnie miał pan podinspektor Wiesław G. Jak się okazało, podinspektor jest wielbicielem naszej idei. Po kilkugodzinnym przesłuchaniu, trzech butelkach żytniej i słoiku ogórków kiszonych, pan Wiesiek posłał po posterunkowego, który odwiózł mnie radiowozem do domu.

Do tej pory czasem wpadam na żytnią do pana Wieśka. Opowiada mi wtedy o swoim nieudanym małżeństwie, rozmawiamy o gotowaniu (jego idolem jest Robert Makłowicz), gramy czasem w scrabble, albo warcaby. Panowie na komisariacie zawsze wtedy namawiają mnie do pracy nad Codziennikiem, sam pan komendant na urodziny wysłał mi butelkę Jacka Danielsa z listem zachęcającym.

Nie mogłem niestety natychmiast spełnić prośby panów policjantów. Kolejnym problemem do pokonania było znalezienie tłumacza suahili, by móc odnowić kontakt z dr. Kwandwo Akinfenwą. Poprzedni tłumacz, Tomasz E. wciąż odsiaduje wyrok za seryjne gwałty na osiedlowej faunie. W końcu i tą przeszkodę udało nam się pokonać. Naszym nowym tłumaczem został pochodzący z Nigerii student filologii polskiej na Wyższej Szkole Humanistycznej w Białej Podlaskiej, Goodluck Omaru Okekiola, który zmuszony do ucieczki ze swojego kraju, odnalazł raj w słynnej Polsce B."

Jak widać dzięki takim ludziom jak skromny podinspektor Wiesław G. Codziennik mógł w dalszym ciągu się rozwijać, a trzeba przyznać, że niektórym opis kryminalnej historii poprzedniego tłumacza, Tomasza E nie dała do myślenia na tyle, by nie domyślić się, że historie są prawdziwe wyłącznie w głowie genialnego autora fanpejdża.

Codziennik szedł naprzód. Warto przytoczyć także opublikowaną historię, która zdarzyła się na Wydziale Szaradziarstwa i Gier Słownych Wyższej Szkoły Humanistycznej w Białej Podlaskiej, posłuchajcie:

"Póki co, posłuchajcie co przydarzyło się naszemu drogiemu tłumaczowi suahili, studentowi filologii polskiej, Goodluckowi Omaru Okekioli.

„To miał być kolejny zwykły dzień na Wydziale Szaradziarstwa i Gier Słownych Wyższej Szkoły Humanistycznej w Białej Podlaskiej. Zwykłe w nim było jednak tylko to, że rano, jak każdego innego dnia wstałem i pociągnąłem pięć soczystych łyków wódeczki Lwóweckiej (6,50zł/0,5 l 21%), wybornego trunku, który regularnie zakupuję w jednym z dyskontów spożywczych. Stać mnie, pobieram wysokie stypendium naukowe, głównie za działania na rzecz wsparcia Patriarchatu. W drodze do toalety, potknąłem się o swojego współlokatora Olofa Gustavssona, rodowitego wikinga, który uciekł z Norwegii po tym jak wprowadzono tam parytety. Stwierdził, że to burzy jego marzenia o stworzeniu poligamicznej wioski pogańskiej w swojej ojczyźnie i postanowił szukać szczęścia w Polsce wschodniej. Rozpoczął studia na mojej uczelni, na kierunku rybołówstwo morskie, lecz z powodu braku morza w województwie lubelskim, na trzecim roku rozwiązano jego kierunek. Było to 4 lata temu, lecz z sympatii nie wyrzucono go z akademika i nie cofnięto mu stypendium, dzięki czemu obecnie całymi dniami może oddawać się swoim pasjom, alkoholowi i wędkarstwu. Ale nie o tym miałem mówić…

Dotarłem na uczelnie, usiadłem na ławce, otworzyłem książkę i stałem się wtedy świadkiem niecodziennej sytuacji. Pewnej dziewczynie, która pędziła korytarzem, prawdopodobnie na jakieś ważne zajęcia, spadła chustka, czego musiała w pośpiechu nie zauważyć. „Chustka Ci spadła!”, zawołałem, nie odrywając wzroku od lektury. Dziewczyna odwróciła głowę i ruszyła w kierunku chustki. Z drugiej strony jednak, ujrzałem dużą postać w płaszczu i okularach przeciwsłonecznych, jak się domyślałem, mężczyznę, który zmierzał, by w służalczym, pseudodżentelmeńskim geście podnieść wspomnianą chustkę, och jak się we mnie gotowało. Następne 15 sekund pokazało jak bardzo się myliłem. Zdążyłem zaobserwować reakcję studentki, zadowolonej, że przystojny pan podniesie jej chustkę, a kto wie, może jeszcze o numer spyta? Nic takiego się jednak nie stało, mężczyzna podszedł do chustki, po czym zgrabnym ruchem buta zmiótł ją pod ławkę na której siedziałem, splunął na ziemię i krzyknął: „UNIWERSYTET TO NIE MIEJSCE DLA KOBIET”, a następnie złapał dziewczynę wpół i wyniósł z budynku. Kiedy mijał mnie, nadal siedzącego na ławce, oszołomionego tą piękną sceną, zatrzymał się na chwilę, odchylił okulary i porozumiewawczo mrugnął. To był on. Wielka postać, Tytan Patriarchatu, Krzysztof Rutkowski, znany detektyw, mąż stanu. Dziewczyna zemdlała, prawdopodobnie nie wytrzymała ekstazy, kiedy objął ją pan Krzysztof. Więcej jej nie widziałem na Wydziale. Podobno wzięła urlop dziekański.”"

Dowcip, uważam, był naprawdę idealnie wyważony, gdyż, po pierwsze, był jednocześnie subtelny (jeśli idzie o poziom poczucia humoru), ale i ciężki, z uwagi na idee, które (nie na poważnie) głosił. Format ten nie był zwyczajnym internetowym trollingiem, choć sam autor był zdziwiony jak wiele osób daje się na niego złapać pomimo jawnie ironicznego zabarwienia treści.

Strona codziennika jest dalej aktywna. Niestety, autor nie zamierza jej reaktywować, choć szczerze, szczerze go do tego namawiałem. Zajął się innym, bardzo popularnym skądinąd projektem.

https://www.facebook.com/Codziennik-Patriarchalny-432319666900560

A pointa? Jest tylko taka, że fanpage naprawdę był zabawny. No i może taka płytka myśl, że w dobie kontrofensywy różnego rodzaju progresywnych środowisk, które wierzą, że J.K. Rowling zasługuje na scanelowanie, a Adele jest TERFem, bo "kocha bycie kobietą" Codziennik Patriarchalny jest potrzebny bardziej niż kiedykolwiek. Intelektualny, scentralizowany oraz zmasowany trolling, który dla celów edukacyjnych przesunięty jest w skrajność byłby znakomitą repliką na histerię połączoną z głupotą zradykalizowanych i obrażonych na rzeczywistość postępaków (swoją drogą, dlatego bardzo lubię i w miarę możliwości śledzę twitterowy profil @botorthot). Jak napisał mój dobry kolega, autor Codziennika, "niczym Ghandi, spokojem i mądrością pokonamy wroga"

Wasz Bebok

Komentarze