Pięknie jest znów czuć
Miałem kochani pewien sen. Sen o Wielkiej Polsce. Ale ten sen miałem dawno temu. Tym razem o innym śnie.
Ludzie mają tendencję do nadawania snom rang wielkich narracji. Próbują odnajdywać w nich ukryte znaczenia, symbole, wskazówki. Traktują je jako drogowskaz. Ma to często charakter nadchodzących prób – w tym rozumieniu, że człowieka czekać będzie jakaś sytuacja, w której ma on podjąć decyzje, a sny są poradnikiem mówiącym o tym, jakiego wyboru dokonać. Jest to oczywiste urąganie własnemu rozumowi. Sny są raczej pytaniami, aniżeli odpowiedziami.Rozumiem nawet tych wszystkich Jungów z ich snami i
archetypami. Pojmuję ich fascynację i uważam, że na warstwie takiej badawczej
namiętności zdecydowanie są ludźmi o zdrowych intencjach. Jednak jak pokazuje
szereg osobistych historii geniuszów – zamykanie rozważań o świecie w obrębie
własnego umysłu prowadzi do autodestrukcji. Tym jest fascynacja snem – bo przecież
sny nie są niczym świadomym. A tylko świadomie możemy się otwierać na
rzeczywistość. Nieświadomość jest pogrążeniem się w sobie i uleganiem prostym
mechanizmom kontrolującym naszą egzystencję – również tym, które wyrobiliśmy w
sobie na warstwie bardziej psychicznej, aniżeli biologicznej.
Idea Boga chrześcijańskiego skłania człowieka do korzystania z własnej woli i świadomego
zmierzania do poznania prawdy. Do Boga zmierza się racjonalnie i w wierze.
Natomiast akty wiary nie są niczym nieracjonalnym. Gdy podejmujemy się
modlitwy, to otwieramy się na transcendencję czyli obszar spoza naszego rozumu.
Nie szukamy doskonalszej wersji siebie w sobie – staramy się wejść w kontakt z samą
doskonałością. Jest to logiczne z tego względu, że każdy człowiek uczciwy
intelektualnie przyzna, iż zdarza mu się błądzić. Jeśli człowiek ma w sobie
błąd, to nie sposób, by mógł z siebie wydobyć doskonałość.
Ale dość już może tych teoretycznych wprowadzeń i rozważań. Od drogiego Przyjaciela usłyszałem kiedyś, że przedstawiam wiele istotnych prawd mówiąc wyłącznie o sobie (wybaczcie mi tę nieskromność). Jakkolwiek jest to może nieprofesjonalne i ma znamiona megalomanii, to pozwólcie, że teraz trochę o moich wrażeniach i spostrzeżeniach w mniej neutralnym tonie.
Otóż jestem człowiekiem, który od dłuższego czasu rozumie uczucia, ale ich nie przeżywa. Bawią mnie pewne rzeczy, ale tylko dlatego, że je rozpoznałem jako zabawne i doceniam ich subtelność. Nie ma w tym jednak żadnej radości esencjonalnej. Wszystko jest jakby skażone kalkulacją. Nawet będąc pod wpływem alkoholu mam ciągle z tyłu głowy, że wszystko co się odbywa inaczej w obrębie mojej egzystencji jest podyktowane działaniem chemicznego odurzenia. Jak o tym zapomnieć? Jak widzieć rzeczy takimi jakimi one są bez konieczności bycia wplątanym w nieustający proces wnioskowania? To co przedstawiam może się wydawać pożądane i oświecone. Można odnieść wrażenie, że taki skrajny racjonalizm to nawet błogosławieństwo godne pozazdroszczenia. Jednak wobec owych realiów własnego bytu trudno o skruchę. Wpadam w tę pułapkę, że zaczynam kwestionować szczerość swoich intencji. Przyznaję się przed sobą i Bogiem do wielu rzeczy, jednak nie daje mi wytchnienia myśl, że mogę robić to tylko dlatego, iż rozpoznałem Boga jako oczywistość i konieczność. Bo widzicie – sądzę, że doskonalszą formą postępowania jest zaufanie dobru bez potrzeby ciągłego krytycznego rozważania. Uniknąć można w ten sposób brutalnych wpływów oskarżeń tego świata, które starają się człowieka od Boga odwrócić. Jak wiadomo sam Szatan nosi imię Oskarżyciela.
Psalm 46 mówi, że Bóg jest dla nas ucieczką. W tym sensie nie trzeba bać się tego słowa, bo to żadna dezercja. Bóg jest ucieczką przed zmartwieniami, których nie sposób uniknąć z uwagi na skorumpowany charakter doczesności. Wobec tego może nie należy usilnie zwalczać oskarżeń w sobie, a jedynie nieustannie uciekać do Boga, aż w końcu kres naszemu uciekaniu położy nieuchronna śmierć. Wszystko jest na tym świecie drogą. Wszystko, co za drogę się nie podaje jest złudzeniem. Złudzeniem najczęściej tego, że można coś na Ziemi rozwiązać ostatecznie.
Wracając do istoty opowieści o sobie muszę dodać, że konieczne są człowiekowi akty bezinteresowności i absurdu. Jednak z moją nieszczęsną przypadłością nie potrafię ich widzieć w sobie, bo nawet najprostszą czynność zracjonalizuję. Patrząc na dzieje świętych widzę wielką bezinteresowność i wielkie oddanie, jednak zamykam to wciąż w ramach pewnego racjonalnego istnienia najświętszego Kościoła katolickiego. Bo jeżeli spojrzeć na dzieło Odkupienia, to Kościół jest racjonalnym następstwem.
Ważna rzecz, która często umyka w rozmowie o Bogu – Bóg stworzył świat
z miłości. Miłość jest poświęcaniem siebie bez myśli o sobie. Raz tak w życiu
czułem, że rzeczywiście kocham i zapominam o sobie. I gdzieś to przepadło. Brak
już nierównego bicia serca, które się akceptuje całym sobą i po prostu wie, że jest
dobre.
Dopiero sen ostatniej nocy przypomniał mi, czym to wszystko jest. Wspaniałą
żonę w tym śnie miałem i wspaniałe moje dzieci. Takie to wszystko niewinne. I
ten jeden niewinny pocałunek, który wybudził mnie z tego nieświadomego raju.
Jednak smutek po przebudzeniu był już całkiem świadomy. Widzicie – wreszcie mogłem
raz jeszcze napić się z kielicha utraconego ideału, który tak bardzo mnie odbudował.
Wreszcie przypomniałem sobie o tęsknocie, którą dawno zanegowałem. Wreszcie
znów można uciekać w słodkiej melancholii. Nie ma nic prawdziwszego od snu, jak
śpiewał Przemysław Gintrowski. Jest tak, o ile rzeczywistość da nam kontrast
utraty. O ile rzeczywistość pozwoli łkać. O ile świadomie wybierzemy miłość. Przypomniał
mi ten sen miłość najczystszą. I jakoś już oskarżenia słabną.
Rublow
Komentarze
Prześlij komentarz