Poleje się krew i będzie zajebiście

Przez ostatnie kilka miesięcy pisałem tu raczej grzecznie, ponieważ mój ośrodek zdrowia psychicznego z oddziałami zamkniętymi odnalazł moje miejsce pobytu i grożono mi zamknięciem jeśli nie będę brał leków, ale na szczęście uciekłem w ten weekend i piszę z dworca autobusowego w Supraślu i mogę wreszcie napisać prawdę.

Słowokracja
I to już jest w zasadzie cały artykuł, ale dorzucę jeszcze bonus; otóż żyjemy w czasach które można zdefiniować dość prostym mechanizmem; wszystko oficjalnie załatwia się u nas słowami. Należy mieć dokumenty osobiste, pisać wnioski i podania, sięgać do źródeł i zdobywać władzę poprzez słowną agitację i przekonywanie innych do swoich racji. Nawet organ ustawodawczy w naszym kraju nazywa się parlamentem. I nawet jeżeli faktycznie tak to nie działa i pod tą fasadą rządów słowa faktyczną siłą zmian są znajomości, łapówki i wymuszenia, wszyscy starają się grać podług reguł tej gry słowokracji. Ma to swoje zalety - dzięki temu nie załatwiamy spraw mordując się na ulicach. Ma to też swoje wady - dzięki temu w końcu zaczniemy załatwiać sprawy mordując się na ulicach. Są ku temu dwa powody;

Dwa powody
Pierwszym z nich jest fakt, że wielu ludzi ze słowem po prostu sobie nie radzi. Ułomki słowami dają się pętać i podjudzać do najgorszych bezeceństw. Sami też nimi nie potrafią zbyt dobrze operować. Finalnie umieją czytać i pisać więc traktujemy ich jak świadomych obywateli, dajemy im prawa wyborcze i udajemy że wszystko jest w porządku, ale oczywiście nie wszystko jest w porządku; człowiek mniej niż przeciętny - czyli blisko połowa społeczeństwa - nie daje sobie rady z tym systemem kompletnie i popada stopniowo w coraz głębszą frustrację, będąc miotanym przez kolejne salwy cudzych słów, które odrywają go od jego osobistych interesów i życia codziennego, rujnują mu to jego życie i zdrowie, a następnie sprawiają że wierzy, iż pomóc mu może tylko zmiana ustroju, czyli de facto zmiana słów w jakiejś ustawie w parlamencie. To oczywiście żadnym remedium nie jest i takim sposobem w końcu człowiek sfrustrowany - już nawet nie tylko ten poniżej przeciętnej - kieruje się w stronę rozwiązań siłowych, aktów wandalizmu w afekcie i wreszcie zorganizowanej bandyterki.

Drugim powodem natomiast jest oczyszczające działanie przemocy. O ile zdarza się że przemoc rodzi przemoc, o tyle bywa ona też siłą hamującą. Modelowy przykład dwóch chłopaków którzy wdali się w bójkę w szkole, a później zmuszeni są by podać sobie ręce, jest niezwykle prostym cyklem wybuchu, przebiegu i zakończenia konfliktu. Dzieje się to natychmiast i w głowie takich chłopców powstaje asocjacja między pogodzeniem się, by zakończyć konflikt - w ogóle, nie tylko bijatykę. Podobnie, najdłuższy okres pokoju w Europie i szereg humanitarnych konwencji nastały po piekle Wojen Światowych, które obrzydziły ludziom konflikty zbrojne - groźba przemocy fizycznej działa dobrze jako narzędzie do deeskalacji przemocy, także tej psychicznej.

My tą przemoc usiłujemy zastępować słowami. I tak jeśli wdajemy się w bójkę, już nawet bezstresowi rodzice nas nie biją, tylko usiłują do nas przemówić słowem, a jeśli pobijemy się jako dorośli, to również się nie godzimy w kilka godzin od bójki, tylko czekamy na rozprawę sądową która odbędzie się za pół roku. I tak słowokracja ciąga po gmachach ludzi za sprawy których oni już w ogóle nie pamiętają i nie rozumieją podświadomie czemu cały ten cyrk ma służyć, bowiem jest uciążliwy zarówno dla pozwanego, dla powoda jak i dla sędzi, bo sędzia to zazwyczaj zwykły skurwysyn który czuje się mądrzejszy bo zna kilka wysublimowanych słów i traktuje oglądanie ludzi bez studiów prawniczych jako karę.

Brak przemocy daje również ogromne pole do nękania ludzi słowami. Za znieważanie słowne już nie daje się w mordę - można co najwyżej iść do wspomnianego sądu. Można też próbować walczyć słowem przeciwko słowu i tak dochodzi do miliardów autystycznych dyskusji dziennie, które niczemu w zasadzie nie służą i jedynie pogarszają zdrowie psychiczne obu stron. Koszt wdania się w bójkę jest oczywisty i niemożliwy do ominięcia. Koszt wdania się w dyskusję jest ukryty, ale nie mniej szkodliwy. Wiele osób też - jak wspomniałem - ze słowami sobie nie radzi i w bezradności pada ofiarami szczucia i nękania, które chętnie uprawiają co mocniej zjebane jednostki, które nie znają smaku wpierdolu korekcyjnego. W tym systemie właśnie kwitną i pączkują wszelkie gnidy które dobrze odnajdują się odwracając słowa i snując intrygi których rozbrajanie jest o wiele bardziej kosztowne niż ich zawiązywanie. Przez to wszystko, mało co jest solidnie rozwiązywane, społeczeństwo porasta kolejnymi warstwami problemów, napięć oraz animozji i tak powoli dochodzi do bulgotania kotła, który kiedyś pierdolnie z mocą której uczestnicy Bitwy pod Verdun by się nie powstydzili.

Tak się sprawy mają. Bowiem jeżeli usuwamy przemoc kompletnie, usuwamy też jej groźbę. A jeśli nie ma groźby przemocy, to wszelkie stawki maleją i przestają cokolwiek znaczyć. Zaczyna się wtedy epoka impotentów i narasta inflacja słowa, które również traci wszelką moc sprawczą. Tak też płodzą się prezydenci Polski ad intern typu Mariusz Max Kolonko, który po prostu magią słów usiłuje uzurpować sobie jakąkolwiek moc ale wszyscy i tak wiedzą że jest świecącym pajacem nadającym z pokoju na szczotki. Podobnie też powstają całe szwadrony salonowych ekspertów od wszystkiego - często w jednej osobie! - którzy ustalają między sobą jakie prawo powinno obowiązywać w 40milionowym kraju i jak powinna być prowadzona jego polityka zagraniczna. Ludzie zdają się serio myśleć, że pierdoląc głupoty wydają wiążące edykty.
Za jakiś czas jednak się połapią że to po prostu nie działa - że są tylko ludźmi i ich słowo ciałem się nie staje. Że większą moc sprawczą mają chuligani którzy dewastują budynki i napadają na ludzi. Schizole wysyłający politykom maile że jakaś organizacja podziemna skazała ich na śmierć połapią się w końcu, że te groźby nic nie znaczą, jeśli nikt faktycznie nie umiera. I wtedy zacznie się eskalacja - taka jak w Stanach, gdzie proces ten jest już o wiele mocniej posunięty i ludzie faktycznie wychodzą na demonstracje ubrani w sprzęt paramilitarny i świecą sobie po oczach laserami jak białoruskie służby Polakom na granicy.

A więc tak, poleje się krew. Po niszczeniu kapliczek, wybijaniu witraży oraz szyb i uszkadzaniu samochodów dojdzie do podpaleń, zamachów bombowych, prób otrucia. Zastawiane będą pułapki mechaniczne mające okaleczyć ciało. Ktoś wykorzysta czarnoprochowiec w zamachu na polityka. Na demonstracji ktoś rzuci racą, a później granatem gazowym albo hukowym w tłum. Poleje się krew i będzie zajebiście, bo cokolwiek się ustali przemocą, ustali się w sposób mierzalny, określany organoleptycznie - już żaden Tomasz Grodzki nie będzie chodził po telewizjach i gównogremiach i siał teorii spiskowych czy PiS ostatnie wybory wygrał legalnie czy nie - wszyscy będą wiedzieli kto dostał wpierdol a kto jest szefem. Ludzie znów sprowadzeni zostaną do metody poznania faktografii po owocach i cały ten jad słów traktowany będzie ze zdrowym dystansem. Najwięcej stracą na tym te wszystkie dziennikurwy, które na tym systemie wydzielania wszystkiego słowami żerują w najlepsze. Otworzy to też szansę dla Narodu na finalne odrzucenie jarzma okrągłego stołu. Nie mogę się kurwa doczekać.

Okres tego totalnego rozpierdolu jest ostatnią fazą demokracji i nazywa się Okresem Amerykańskim, który rozpoczyna pierwszy dzień, zwany Dniem Amerykańskim. Wypatrujcie Dnia Amerykańskiego i przygotujcie się na niego. Zawiązujcie sojusze i trenujcie swój umysł oraz ciało.

Mig

Komentarze