W głąb pracy
Ludzie powinni czytać z brudnych rąk, bo to one mają w sobie znamiona oswobodzenia. W czystości jest urok, który sprawia, że pragniemy się ubrudzić. Tak więc odsłania się dynamika, która dotyka człowieka poszukującego. On sam jeden wie, że coś nader pięknego nie podlega kategoriom własności. Celem pracy nigdy nie może być posiadanie. Życie wobec tak dołującej perspektywy staje się szybko męczącą tułaczką. Bo dobra nie sposób rozszczepić. Zawsze będzie w jedności. Stąd daremne są próby budowania własnej tożsamości w granicach materializmu.
Jest brud jako symbol ofiary, nie jako antonim dla czystości. Nie ma w ogóle czegoś takiego, że o równowadze stanowią dwie siły i że równowaga jest stanem pożądanym. Bo zawsze we świecie obecny jest człowiek, który stanowi więcej, niż sumę swoich składowych. Rodzi się więc potrzeba sięgnięcia do źródeł, które by tłumaczyły, że mimo wyjątkowych zaburzeń, obecny jest porządek. Tutaj pojawia się idea absolutu, wieczności. Przyczyny, która nigdy nie będzie równa skutkom, a która jednak z konieczności prawdziwa, gwarantuje ład nawet posługując się nieładem wprowadzonym przez czynnik wolnej woli. Takie postrzeganie świata jest jedyną opcją dla zachowania zdrowia w obszarze pracy. Bo gdy zamkniemy pracę w ekonomicznych równaniach, wyłączony zostanie wspomniany człowiek, którego nie sposób zbadać serią wzorów.
Człowiek kształtujący środowisko zmierzające do przekształcania rzeczywistości jest skazany na podleganie. Musi dostrzegać, że niesprawiedliwym byłoby rościć sobie cały świat, kiedy nie potrafi się poznać samego siebie. Pojawia się potrzeba poznania, która realizowania być musi poprzez czyn. Czyn bowiem jest interakcją z tym, co uznajemy za obiektywne. Nie ma czynów w ramach myśli, bowiem myśl skazana jest na błąd subiektywizacji. Coś, co wspólne dla wielu oczu, daje dopiero uzasadnienie dla poznania. Ktoś może podważać istnienie rzeczywistości, ale taki ktoś jest głupcem. Nie boję się tego mówić, bo za mną stoi byt. Urojenia miłośników pustki to sektor przegranych.
Zatem obowiązkiem wobec prawdy jest, by czynić. By w czynie dostrzegać pole do odkrywania. Słowo stało się Ciałem. Inaczej być nie mogło. A ciało to narzędzie oddziaływania. Ważnym jest, by dostrzec to wszystko na poziomie elementarnym. To wstęp do pracy, która jest czymś więcej niż środkiem do celu. Nie jest to ani przykry przymus, ani też sposób pozyskania pewnych abstrakcji. Praca musi być rozpoznana jako chęć uczestnictwa w Woli. Praca to jasna odpowiedź na pytanie o uczestnictwo we własnej naturze. A możliwość takiego uczestnictwa została w nas wszczepiona przez Boga, który stał się człowiekiem.
„Dlatego też właśnie wkładając całą gorliwość, dodajcie do wiary waszej cnotę, do cnoty poznanie”.
Istotnym jest, by uwierzyć. By właśnie nie łudzić się, że przy mocy własnego umysłu poznamy samych siebie. Potrzeba nam zewnętrznego, byśmy mogli zdefiniować wewnętrzne. Praca angażuje cały aparat. Praca powinna mieć atrybuty aspirujące do obejmowania całości. Nie można swoich oczekiwań skroić do śmiertelnej specjalizacji. Nastaje wtedy mrok, który swoją jednostajnością przygasza najszczerszy żar. A człowiek musi być tą święcą, która pomimo jednej natury, nie ogranicza się do jednej funkcji. Święcą obecną na pogrzebach i weselach. Taka konieczność prowokuje obszar autonomii. Instrumentalność jest równie groźna, co ślepa specjalizacja. Rozkazy i bezwarunkowe posłuszeństwo mają sens jedynie wtedy, gdy stoi za nimi nadprzyrodzony cel. Człowiek nie jest w stanie realizować swojej natury w sposób niewolniczy, choćby niewolnictwo, notabene przyjmujące coraz przyjaźniejsze twarze, prowokowało rzetelność i solidność. Żołnierz nie może się wiecznie poić źródłem abstrakcji. Nie da się wciąż na nowo narażać życia za coś, w czym nie widzi się podobieństwa do siebie samego. Honor i ojczyzna nie mają żadnego znaczenia bez Boga. Obietnicą jest, że pozna się tak, jak samemu zostało się poznanym. Taka relacja określa, że tylko kontakt z bytem nadaje wszystkiemu sens. Przygnębiająca dekadencja pól bitew, które pozbawiane są Boga, przenoszona jest na pola pracy codziennej. Żywiołowe instynkty zderzają się z wyrachowanym chłodem bezpieczeństwa, które nakazuje wciąż kalkulować. To bezpieczeństwo jest utopią, która zamyka wrota realizmu akceptującego braki w zdolnościach i percepcji. Płomień heroiczności przygasa, a dym poczyna zatruwać układ rzekomo odcięty od udręk. Gdy obie te sfery w swoich błędach tworzą pod wspólnym mianownikiem odrzucenia nadprzyrodzoności istnienia mieszankę korupcji, dochodzi do tragicznego w skutkach mijania się z powołaniem. Taki stan to zatracenie sensu. Bo jeżeli nigdzie się nie zmierza i jeżeli cel podróży nie wykracza poza znaną nam, ułomną rzeczywistość, to jesteśmy skazani na zgubną próbę równoważenia. I tak dla wykonanej pracy szukamy wycinka świata, który by nam wynagrodził trudy. A przecież tylko głupiec porywa się na tak niemożliwe zadanie. Nigdy nie będzie w tej ludzkiej sprawiedliwości równowagi.
Dynamika pracy nigdy nie może oczekiwać zadośćuczynień. Człowiek musi pokładać ufność w tym, że dobre owoce przybliżą go do świętości. Jest to w gruncie rzeczy uznanie, że nie można być sobie sędzią. Jeden gatunek nigdy nie będzie dla siebie sprawiedliwy. To rozpoznanie dopiero porządkuje dusze i daje człowiekowi odpowiedzi na cierpienia. Wolność w pewien sposób realizuje się w możliwości czynu, którego najlepszą manifestacją jest praca. A ta praca, będąca służbą na tak wielu szczeblach, nie może zapominać o szczycie, który nadaje sens całej hierarchii. Tylko rozpoznając jedność z Bogiem jako cel życia, jesteśmy w stanie uniknąć szaleństwa, które bierze się z panicznego drżenia zatrutego sumienia. Jest to drżenie, które szuka wyjaśnień i równowagi odrzucają nieskończone.
Rublow
Komentarze
Prześlij komentarz