Narodowe Czwartki #17

Mości Panowie, dziś pragnę pozostawić doczesne sprawy orbitujące stale wokół przepychanek z Białoruskim reżimem i skupić się na zagadnieniu innym, poprzedzającym w ogóle czasy narodowe.

Przedsłowie
Repozytorium kultury i reszta przedsięwzięć budują się we własnym tempie, proporcjonalnym do czasu i środków jakie można powierzyć im było. To sezon skromności i stałych opóźnień, lecz z pewnością nie stagnacji i w tej właśnie chaotycznej mieszaninie krystalizuje się coś, co wydaje się łączyć wszystkie dotychczasowe narodowoczwartkowe projekty w spójny sobie system, na który pracę trzeba jedną, lecz z której wszystkie one by czerpały (przynajmniej na poziomie podstawowym). W szczegóły wchodzić nie będę, jako że przesadnych obietnic czynić nie pragnę, jednak wszystko kręci się wokół historii, z której to czerpać można właściwie natychmiast i to garściami. Rozsiądźcie się więc zatem i posłuchajcie historii o ziemiach polskich w czasach pradawnych oraz o Protosłowianach.

Prałupacz
Dawno, bo kilkanaście tysięcy lat temu na wschodzie urodził się mężczyzna - nie wiadomo jak miał na imię i gdzie dokładnie mieszkał. Nie wiadomo czy przybył skądś indziej czy też może urodził się i żył w jednym miejscu, lecz wiadomo że żył gdzieś na obszarze okołokaukaskim. Ciężko ustalić co było tego człowieka ulubionym zajęciem i czym się konkretnie trudził, lecz możemy być niemal pewni że zdarzało mu się łupać kamienie, jako że była to późna epoka kamienia łupanego kiedy to za narzędzia i bronie najczęściej wykorzystywano bity krzem. Jeśli wierzyć konsensusowi archeologicznemu, nie były to jeszcze czasy osad ani nawet rolnictwa i hodowli zwierząt na skalę godną odnotowania - być może mężczyzna ten żył nawet zanim udomowiony został pies. Wiemy jednak że za jego życia bito już zręcznie kamień i stąd bez obaw możemy założyć że zdarzało mu się być łupaczem, a raczej Prałupaczem.

Prałupacz miał syna. Być może nawet kilku, ale z pewnością przynajmniej jednego. Trudno ocenić czy ród Prałupacza przetrwał dzięki liczebności czy kombinacji jakości i szczęścia szeregu indywidualnych potomków, jednak zdecydowanie przetrwał on i z biegiem lat rozprzestrzenił się po Euroazji, po czym migrował w różne strony - w tym na tereny dzisiejszej Polski. Potomkowie Prałupacza byli Protosłowianami i są Słowianami właściwymi - ostatecznie to my jesteśmy potomkami Prałupacza. Wiemy o tym, ponieważ Prałupacz urodził się z pewną specyficzną mutacją genetyczną - unikatową wyłącznie dla niego - i linią potomków męskich jesteśmy w stanie ten gen śledzić. Mowa tu o słynnej halogrupie genetycznej R1a1.

Jeżeli legendy wszelakie brać na serio, to wędrówkę Lecha, Czecha i Rusa, mitycznych Sarmatów oraz intronizację Piasta Kołodzieja należy chronologicznie umieścić gdzieś między żywotem Prałupacza, a Chrztem Polski - sam żywot Prałupacza nie zdecydowanie przekreśla ich prawdziwości.

Rozwój techniczny na ziemiach polskich
Jednak w rozpatrywaniach historycznych należy zawsze rozróżniać pokrewieństwo genetyczne i kulturowe - choć wszyscy genetyczni Słowianie to potomkowie Prałupacza, z czasem podzielili się oni na różne grupy kulturowe i państwa. Na terenie dzisiejszej Polski żyły ludy kulturowo zróżnicowane, które dziś odróżniane są głównie ze względu na różnice kultury materialnej, czyli np. kształty garnków, zdobienia na różnych przedmiotach czy poziom rzemiosła. Niewykluczone zatem że mogła istnieć jedna kultura która przeszła skok cywilizacyjny (jak np. my od konia do samochodu) przy zachowaniu swojej zbiorowej świadomości, ale jednak przez historyków rozumiana jest jako dwie różne kultury. Niemniej jednak archeologia odkrywa przed nami obraz zmian na ziemiach polskich - tak oto zmieniało się życie naszych praojców;

Wielka Polska Paleolityczna była była raczej daleka temu, co opowiadają turbosłowianie z Imperium Lechickiego. Co istotne, przechadzali się po niej ludzie jeszcze przed przybyciem potomków Prałupacza, czego dowodzą np. szczątki neandertalczyków w Jaskini Ciemnej pod Krakowem. Oprócz życia w jaskiniach, przez długi czas głównie polowano z wykorzystaniem kości, rogu i kamienia. Krzem wykopywano odkrywkowo z ziemi.

W północno-wschodniej części kraju przez długi czas utrzymywały się ludy koczownicze, polujące z łukami na renifery i zajmujące się rybołóstwem. W tym samym czasie, wraz z rozkwitem Neolitu, od południa na nasze ziemie napływały różne nowe wynalazki z rejonu basenu Morza Śródziemnego - skórzane bukłaki i plecionki zostały zastąpione przez garnki, pojawiły się lepsze narzędzia rolnicze i udoskonalona technika obróbki kamienia ze szlifowaniem i wierceniem. Kiedy na północy dalej polowano, na południu rozwijało się rolnictwo i hodowla. Handlowano z krajami śródziemnymi, czego dowodzą znaleziska w postaci importowanej miedzi, czy fajansowych koralików z Egiptu.

Kolejny ważny skok nastał wraz z rozpoczęciem Epoki Brązu w okolicach 1600 r. p.n.e., która z czasem dostarczyła surowca na porządnej jakości broń, ale także narzędzia rolnicze w miejsce dalej stosowanego kamienia. Najbliższe ośrodki wytapiania brązu na dużą skalę pojawiły się w Czechach i stamtąd wyszły również na Śląsk. Wielka Polska Brązowa nie była w rzeczywistości Wielką Polską Brązową, ponieważ z początku brąz głównie importowała, a wschodnia Polska praktycznie w ogóle go nie wytwarzała w ogóle. Ten podział na wschód i zachód zrodził pojmowanie dwóch kultur - przedłużyckiej (na zachodzie), oraz trzcinieckiej (na wschodzie). Z czasem te dwie kultury złączyły się, tworząc kulturę łużycką, która już bezpośrednio ewoluowała w kulturę znaną nam jako kultura słowiańska, a konkretniej ta nasza polska.

Wraz ze skokiem technologicznym jaki przyniósł ze sobą brąz, zmieniły się zasady gry. Wzrost ludności umożliwił zorganizowane najazdy na sąsiadów, co odpaliło wyścig fortyfikacji na lokalnych ziemiach. Może nikt z owych ludzi nie potrafił pisać aby pozostawić nam swoje przemyślenia, natomiast wszyscy z nich potrafili dobrze zabijać, co się chwali, ponieważ jest to umiejętność która zawsze będzie potrzebna, obok fachu piekarza.

Wiek szósty, wiek piąty
Pełen rozkwit kultury łużyckiej czasowo skorelowany był z przybyciem na ziemie polskie żelaza, co wydarzyło się w okolicach 700 - 600 r. p.n.e. Żelazo było importowane do nas aż do II wieku p.n.e., kiedy to zaczęto je wreszcie wyrabiać na miejscu, lecz nie uprzedzajmy wydarzeń. Około roku 500 przed Chrystusem żelazo zaczęło być wykorzystywane u nas do produkcji narzędzi rolniczych. Z tego układu wyłaniały się co silniejsze rody, uprawiające handel z dalekimi krainami i wyrabiające własne narzędzia z metali. Od tamtej pory trochę się zadziało na naszych ziemiach. Od VI do III wieku p.n.e. plemiona łużyckie miały urządzać sobie zdrowe mordobicie. W międzyczasie, w okolicach wieku V, zjednoczone plemiona scytyjskie ze wschodu zaczęły najeżdżać polskie ziemie. Historycy twierdzą że równolegle do tych najazdów Scytowie w innymi plemionami łużyckimi handlowali, czego dowodzić ma scytyjski złoty skarb z Witaszkowa pod Gubinem, chociaż tak między nami to wolę wierzyć że znalazł się on tam niekoniecznie w wyniku działań pokojowych. Niewątpliwie jednak wpływ kultury łużyckiej zmniejszył się w wyniku konfliktów wewnętrznych i najazdów scytyjskich. Brzmi to trochę jak prequel do upadku I RP.

Okolice roku 550 p.n.e. kreśli również pojawienie się słynnej osady w Biskupinie, której mieszkańcy zajmowali się głównie rolnictwem i o której możecie poczytać więcej w źródłach zewnętrznych, bowiem do dziś trwają tam prace historyków różnych gałęzi i jest to temat sam w sobie.

Obraz Polski tamtych lat
Na koniec jeszcze warto wspomnieć o epizodzie Celtyckim, kiedy to w okolicach III wieku przed naszą erą na Śląsk (i być może część Małopolski) dotarli Celtowie (znani ze swojej biegłości w metalurgii), którzy zostawili tu po sobie różne przedmioty materialne, włącznie z monetami - swoimi własnymi, ale także greckimi i rzymskimi. Świadczy to jako tako o tym, że choć przodkowie nasi żyli na uboczu w stosunku do basenu śródziemnego gdzie działy się najlepiej zachowane epickie akcje i zmagania, to wciąż żyli życiem własnym, nie wyłączając się ze szlaków handlowych łączących ich z największymi graczami Śródziemnomorza. Zapewne gdy jakiś lokalny Yanus umiejętnie pobił sąsiada i mu się powodziło na własnym poletku, to mógł sobie pozwolić na to żeby kupić swojej małżonce jakiś ładny naszyjnik z Italii, przy czym sam upadek Rzymu niewiele lokalnego Yanusa obchodził i nijak jego życia nie odmienił. I tak trzeba żyć. I były to piękne czasy, gdy wielkich sojuszników w postaci obcych imperiów Polacy nie potrzebowali.

Tu swoją opowieść zakończę. Być może wrócimy do niej za tydzień. Pomyślna to - myślę - rzecz przypomnieć o całej tej antycznej historii, która w ogóle nie istnieje w naszej świadomości zbiorowej i jeśli w ogóle jest poruszana, to z rażącymi przekłamaniami przez prorosyjskich rodzimowierców i turbosłowian którzy Polaków usiłują ogłupiać i pozbawić więzi z ich prawdziwym dziedzictwem kulturowo-historycznym. A Scytów to ja bym zaje-

Mig

Komentarze