Audiowojaż #2
W pierwszej części tego cyklu omawiałem przede wszystkim przyczyny zaistnienia projektu muzycznego i czyniłem tzw. świat przedstawiony, czyli po prostu wykładałem reguły i ramy tego, w czym mam się poruszać. Początek miał być trudny, bo miała być to żmudna robota papierkowa przy blisko (ponad) 150 soundbankach - średnio po (załóżmy) 70 instrumentów w każdym. Daje to ponad 10 tysięcy dźwięków do odsłuchania. Można to zrobić w miarę szybko, ale nie chodzi o to żeby sobie jak najszybciej odsłuchać - dźwięk trzeba przejrzeć, postukać trochę w klawisze, zastanowić się czy ma to jakiś potencjał, czy może brzmi jak coś, co już mam gdzieś w innym soundbanku.
Brzmi masakrycznie, ale okazało się, że już w tym kryła się pewna głębia. Pierwsze co zrobiłem, to w ogóle wypakowałem te soundbanki i uporządkowałem je. Zauważyłem, że kolekcja którą miałem do dyspozycji, była robiona już trochę dawno, bo w okolicach lat 2003-2008. Jest i kilka młodszych, ale przeglądając te hałdy samych soundbanków i oglądając ich daty modyfikacji, czułem się trochę jakbym grzebał już w historii - przeglądał akta dotyczące sprawy o której już nikt nie myśli, i której bohaterowie już dawno nie żyją. Część z twórców tych paczek pewnie już rzeczywiście zmarła - z różnych powodów.
A byli to utalentowani i pomysłowi ludzie. Po odpowiednim sortowaniu zacząłem podpinać te banki do programu i słuchać co mieli światu do zaoferowania te blisko 20 lat temu. Spodziewałem się że większość paczek będzie cholernie miałka i pewnie użyję może z 15-20 z nich. Ale trafiałem po prostu na złoto za złotem. Nie każdy instrument w paczce jest genialny - w jednej na przykład są chujowe leady, ale pady są po prostu nieziemskie i już po kilku sekundach wiedziałem, że skorzystam z tego soundbanku i nawet już wiedziałem do czego wykorzystam dany dźwięk.
Tu wypada mi w ogóle przytoczyć w czym wybieram (wg mojego rozumienia): Na porządnym syntezatorze można wycisnąć miliony dźwięków, a raczej ustawień, które odpowiadają instrumentom i mają swoje gamy (lub nie). Da się je podzielić na kilka grup, ze względu na ich naturę.
Lead zwykle jest dość wysoki i przebija się do ucha, mając duży udział w linii muzycznej. Może być urywany lub ciągły.
Pady zwykle służą za podkład - potrafią się bardzo rozciągać i pozostawać z echem przez dłuższy czas po opuszczeniu nuty, choć potrafią też być bardziej krótkie. Są dobre na ambient, pasywne budowanie atmosfery, dodają głębi.
Istnieje też bass jako nazwa własna i działa podobnie jak lead, tylko okupuje niższy zakres częstotliwości, potrafi zrobić pierdolnięcie i można go używać w zespół z tzw. perc (ogólny zestaw dźwięków perkusyjnych albo pełniących taką rolę - kick, uderzanie w talerze, dźwięki podobne do uderzeń w bęben, etc.)
Arpy - od Arpeggio - są to instrumenty które w dużym uproszczeniu mają zapętlony dźwięk, powtarzają go co daną nutę (tak samo, albo z cykliczną zmianą wysokości). Mogą być bardzo "ostre" albo posiadać duży reverb (echo), dobre do nadawania rytmu. Gdy naciśnie się dwa lub trzy klawisze naraz, potrafią powstawać kombinacje między wysokościami kolejnych nut - fajne.
Saw to - wedle nazwy - właśnie taka piła, czyli charczący, podłużny bass.
Wyróżnia się też Square, który nie wiem do końca czym jest i czemu zawdzięcza swoje brzmienie, ale domyślam się że chodzi tu o harmonijną, ale słyszalną oscylację dźwięku - efekt bardzo syntetyczny, dobry do muzyki elektronicznej.
Wymienię jeszcze Stab, dość często używany w gatunku house, który polega na tym że nuta mocno uderza na początku, ale zaraz potem cichnie.
Poczułem się szczerze jak dziecko w sklepie z zabawkami czy tam słodyczami i aż ciężko było mi przeglądać te dźwięki, bo są one tak fenomenalne, a zarazem przeglądając je cały czas towarzyszy mi poczucie, że przecież ich wszystkich nie zapamiętam i nie będę w stanie porównać 10 tysięcy instrumentów tak o przeglądając je sobie ręcznie - ta robota nie będzie doskonała, uszczelniona matematycznie na wszystkie sposoby. Być może dużo złota się uleje, przepłynie mi przez palce. Ale warto było odkopać te dźwięki po prawie dwóch dekadach - czekały na mnie, żeby pozwolić mi chociaż na chwilę się rozmarzyć.
Oczywiście gdybyście Państwo słuchali owych testów razem ze mną, to zrozumielibyście Państwo że sytuacja nie jest aż tak idylliczna, jak ją opisuję. Wraz z postępem trafiam coraz częściej na te same (bardzo podobne) dźwięki, niektóre mi się mylą, nie pamiętam już co było gdzie. Prowadzę lakoniczne notatki, zaznaczając które pozycje są warte uwagi. Odnajduję dużo dźwięków które nie pasują do tego co chcę ująć na pierwszej płycie, ale przenoszą mnie w zupełnie inny świat i kuszą do tego, by od zaraz z ich wykorzystaniem zrobić jakiś zupełnie odrębny utwór. Prawdopodobnie samo to grzebanie w bogactwie różnych hałasów zaowocuje chęcią złożenia trzeciej płyty - a ja nawet nie zacząłem na dobre robić tej pierwszej.
Wszystko to odciąga mój umysł od celu, jakim jest harda i skuteczna praca. W przerwach na szybki posiłek odmóżdżam się tu i ówdzie w sieci. Myśli o zaginionej i odkrytej na nowo cywilizacji muzyki elektronicznej rezonują po głowie negatywnymi myślami - głównie o trwałość całego tego cyfrowego ekosystemu. Te dźwięki robili ludzie z innej epoki - jakimś cudem ich prace się zachowały mimo ewolucji oprogramowania, ale ile rzeczy się nie zachowało? I ile rzeczy z dziś nie zachowa się za dwadzieścia lat? Ile moich rzeczy się nie zachowa? Co zostawię po sobie w życiu? Jest tyle ważnych spraw, a ja mam przez miesiąc robić muzykę. Wszystko dlatego że zobaczyłem numerek 2003 w dacie pliku. Miejmy nadzieję, że moja muzyka nie będzie tak zjebana jak ja.
Przejrzałem już z 80 soundbanków. Wczoraj siedziałem do późna, chcąc odsłuchać i ocenić jak najwięcej. Najpierw się położyłem, ale kontynuowałem pracę. Później zamknąłem oczy, ponieważ mi ciążyły, ale dalej klikałem i stukałem w klawisze słuchając. Tak się jednak nie da, bowiem każdy instrument musi mieć jakąś nazwę i ludzie je tworzący mają najdziksze pomysły na ten temat. Czytanie tych nazw jest rozrywką samą w sobie i pomagają nadać ton dźwiękowi.
Na przykład; jeśli coś nazywa się "wahwah" albo "rocket launch" to jesteś w stanie domyśleć się, jak to brzmi i czemu to ma służyć. Jeśli coś ma w nazwie "acid" albo "sticky", również z czasem człowiek się w tym orientuje. To właśnie w nazwach pojawiają się z zasady hasła klucze typu pad, saw, arp. Raz trafiłem na instrument o nazwie "Can't get enough" i rzeczywiście - okazało się, że można na nim świetnie odtworzyć pierwsze cordy "Just can't get enough" Depeshe Mode. Nazwy takie jak "H2O", "Metallic", "Heartbeat", "swooosh" oddają dobrze to, co usłyszymy naciskając klawisz. Są też jednak nazwy zupełnie wsobne, jak "Bitchslap", "Who needs this", "Prodigy Tribute", "(* ) ( *)", "Human fartbox", "Fuck". Czytanie tego pomaga zapamiętać i w odpowiednim kontekście dostarcza frajdy.
Poza nazwami również i instrumenty potrafią mieć swój klimat. Od fantastycznych dzwoneczków i kojących klawiszy po sawy od jakiegoś ruska z takim basem że myślałem że mi głośniki rozpierdoli. Gdyby ktoś mi za to płacił, to mógłbym samo to robić dłużej niż miesiąc.
Podczas tego wielkiego przeglądu mimochodem bardzo często powtarzam sekwencje klawiszy, które naciskam. Z czasem odkrywam tak melodie które znam skądinąd. Czasem śmiesznie to brzmi, odgrywać pierwszych 6 nut z hymnu USA na instrumencie o nazwie "chinese shit" (nazwa trafna) - tylko 6, bo więcej nie mogę, jako że to wyższe nuty i nie mieszczą się w podstawowym mapowaniu od q do ] na klawiaturze. Podobnie jest ze słynnym polonezem Chopina z Polskiego Radia. Odgrywałem tak ze słuchu różne utwory aż wreszcie trafiłem na Barkę i to było to, bowiem wszystkie klawisze mieściły się na klawiaturze. Muzyczny dowód na świętość Jana Pawła II już leci do stosownej kongregacji.
Mija już powoli drugi dzień, a ja dalej nie zabrałem się za faktyczną produkcję. Liczę na to, że ten czas poświęcony poszukiwaniu dźwięków dziwnych i ciekawych opłaci mi się i ostatecznie doprowadzi to do większej różnorodności i bogactwa utworów finalnych.
Z magazynu zapierdolonego soundbankami korespondował redaktor Mig
Komentarze
Prześlij komentarz