Trud życia w wierze

Być może spotkali się już Państwo z tą informacją, że zespół Kult wydał nową płytę o nazwie "Ostatnia płyta". Kazik wybrał się lansować tę płytę do RMF na rozmowę z Robertem Mazurkiem i rozmowa ta była reklamowana na twitterze przez profil RMFu. Pojawiła się tam m.in. informacja, że to tak na prawdę nie jest ostatnia płyta, tylko tak się nazywa bo to taka trochę śmieszna i dobra komercyjnie nazwa. Haczyk zadziałał (powiedzmy, bo jeszcze ciekawiła mnie kwestia otwierania koncertów) i postanowiłem w tej sytuacji posłuchać tej rozmowy, bowiem jako tako interesuje mnie świat, interesują mnie ludzie i jeśli widzę że ktoś robi coś filuternego, to może ma i coś ciekawego do powiedzenia na ten temat, może jego wyjaśnienie jest ciekawe i okaże się że w ogóle osoba jest ciekawa i emanuje jakimiś ciekawymi wartościami.

Rozmowa jednak bardzo mnie zawiodła. Zamiast kultowego renegata z błyskiem w oku który po wielu latach kariery dalej stara się poruszać neurony odbiorcom, ujrzałem człowieka którego wiek nie oszczędził. Nie mam zamiaru tu wchodzić w polemikę z jego (raczej ludowymi) twierdzeniami, ale istotny był fakt, że Kazik wypowiadał się w sposób powolny, jego sposób przekazu momentami oscylował gdzieś wokół meritum i przeplatany był dużą ilością "eee" i "yyy". Oczywiście nie każdy jest radiowcem, nie każdy jest w stanie wypaść w rozmowie w sposób znakomity, ale zważmy też na to, że Kazik nie był w radio pierwszy raz i ogólnie jego stan wskazywał na to że jeśli nie już w ogóle przez wiek (i blanty), to przynajmniej tamtego dnia z jakiegoś powodu był mniej dysponowany do rzeczowej rozmowy.

Proszę uznać to za okoliczność łagodzącą, bowiem w pewnym momencie rozmowa zeszła na kwestie religijne, podczas omawiania których artysta stwierdził że łatwiej jest wierzyć w Boga niż nie wierzyć. Za przykład usiłował podać sytuację w której dochodzi do jakiegoś dylematu życiowego, podczas którego człowiek wierzący zawsze ma tę swobodną asekurację że po śmierci trafi do nieba, gdy niezwykle błyskotliwy wolny człowiek Kazik nie ma w tej sytuacji tego komfortu.

Jak wspomniałem, nad Kazikiem nie chcę tu się rozwodzić, bo prawdopodobnie mógł być w o wiele lepszej formie, natomiast sam poruszony problem uznałem za ciekawy. I mam zamiar o nim trochę napisać.

Otóż światem w którym żyjemy rządzą pewne prawa i wynika z nich między innymi to, że nic w przyrodzie nie ginie i nic nie jest za darmo. Im dłużej lepimy kulę śniegową, tym solidniejsza się ona staje i przenieść może więcej energii. Im wyżej uniesiemy obiekt lub napniemy sprężynę tym większą mają one energię potencjalną i mocniej gruchną, ale kosztuje nas to znowuż więcej energii. Jeśli pracujemy wspólnie z drugą osobą, ale profity zbieramy tylko my, to znaczy że mamy więcej niż gdybyśmy pracowali sami, ale ktoś jest na tym stratny. Zawsze istnieje jakiś koszt - czasem jest ukryty, bo nie zdajemy sobie z niego sprawy, ale zawsze on istnieje.

I tak oto, choć wydawać się może że wiara w życie wieczne i Słowo Boże może być sprawą niezwykle wygodną, a wręcz pójściem na łatwiznę, w rzeczywistości jest to po prostu wariant okupiony inną ceną, której laik typu Kazik może po prostu nie dostrzegać. Zacznijmy od tego, że wierzyć znaczy ufać. Ufać często bez dowodów. Tzw. motyw kryzysu wiary u osób które chcą wierzyć ale nie potrafią, jest motywem dość często poruszanym (pomijając jakieś stricte chrześcijańskie filmy od razu do głowy przychodzi mi "7 pieczęć" Bergmana, czy "Królestwo Niebieskie" Scotta) i jest to jedna z marż faktycznej wiary oraz problem zabarykadowanym ateistom nieznany.

Podobnych motywów jest trochę więcej, ale ja pragnę skupić się na jednym szczególnym motywie, a mianowicie na tym, który ujęty jest w powiedzeniu, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Nie bez powodu dychotomia naszego świata religijnego zachodzi między wyznawcami Boga oraz Lucyfera:

Bóg daje nam przykazania i prawa - narzuca odgórnie pewne zasady, mądre, takie że lepszych nie wymyślisz, choć niektórym się wydaje że wymyślą. Wobec tych zasad należy się podporządkować i nie odbiegać od nich zbyt daleko, ale profit tkwi w tym, że trzymając się tych zasad dostąpimy życia godnego - nawet tu na ziemi.
Lucyfer, natomiast, oznacza po łacinie dosłownie "niosącego światło" - jest to byt który roztacza przed nami horyzont iluzorycznych możliwości, które potrafią kusić i odciągać od życia w którym już wszystko zostało dla nas policzone i przemyślane, ale jednocześnie życia godnego. W ten oto przecież właśnie sposób - kusząc wiedzą, owocem z drzewa poznania dobra i zła - szatan wyprowadził ludzi z Raju.

Konflikt ten trwa do dziś i zobrazować go dobrze może typowa historia młodzieńczej przygody, która zaczyna się z pobudek naiwnych i ciekawości świata, a kończy na podejściu dojrzałym i konserwatywnym. W jakimś stopniu motyw ten porusza "Barry Lyndon" Kubricka, opisując dorastanie człowieka pozbawionego moralnych autorytetów, żyjącego jak hulaka, ażeby na końcu dojrzeć, zrozumieć szereg ważnych kwestii i podjąć decyzję prawdziwie godną i moralną, znalazłszy się w konflikcie z młodzieńcem równie głupim i zapalczywym co protagonista na początku swojej wędrówki. Wielu ludzi o prawdziwym bogactwie i wartości kultury chrześcijańskiej uczy się dopiero po opuszczeniu jej kręgu i zrozumieniu jak upodlony jest świat obdarty z duchowości. Znamy wszyscy ten motyw rodzica który za młodu sam szalał i robił głupoty, a na starość zrobił się surowy dla swoich dzieci i niepobłażliwy dla głupot młodości - nie bierze się to z żadnej hipokryzji, tylko właśnie z doświadczenia, którego nie da się przekazać słowem, w które trzeba zawierzyć, podobnie jak w przykazania od Boga.

Życie oczywiście jest fascynujące i czasem taka przygoda na krawędzi nie tylko życia ale i potępienia może być bardzo ważną lekcją, a może nawet ciągiem zdarzeń potrzebnym komuś do osiągnięcia prawdziwej wielkości i mądrości, które są mu potrzebne do stworzenia jakiegoś wielkiego dzieła, odbycia wielkiej pracy w imię dobra. Niektórym jednak się wydaje, że swoje przygody mogą kreować i mieć nad nimi kontrolę, co jest przeświadczeniem naiwnym. I przecież nie każdy z tej wyprawy zalicza miękkie lądowanie, a nawet jeśli ktoś wreszcie zrozumie o co chodzi w swojej późnej starości, to wszak nie brakuje każdego dnia ludzi młodszych, tak samo otępionych jak on kiedyś, którzy sieją zniszczenie i degenerację, a którym on sam kiedyś przekazał tę pochodnię zepsucia.


Zobrazować dychotomię omawianej płaszczyzny można dobrze tym obrazkiem - w ucieczce od życia prostego uprawianego przez prostych, wzgardzanych ludzi, pseudointeligenci uciekają na manowce i grzebią w zgubnych alternatywach, choć odpowiedź była im dana od początku. Niczym w "szklanej górze" Kaczmarskiego.

Wydana w 1997 roku piosenka Robbiego Williamsa (który od tamtego czasu już się nawrócił) zatytułowana "Let me entertain you" zawiera w sobie następujący fragment;

Life's too short for you to die
So grab yourself an alibi
Heaven knows your mother lied
Mon cher

Odnosi się on do istotnego wątku; w oczach tych ludzi naiwnych, surowość autorytetów to jest wręcz hipokryzja, bo przecież właśnie rodzic sam w młodości dokazywał, moja matka też kiedyś kłamała żeby sobie poimprezować, co znaczy tyle, że mi też wolno, albo wręcz ja też muszę - takie świadomie ustalanie ze sobą że mi to wręcz wolno być złym jest bardzo niebezpiecznym zejściem na równię pochyłą, której młody człowiek nie potrafi sobie nawet wyobrazić. W istocie stąpa on naprzód coraz pewniejszym krokiem w ciemnym pokoju pełnym pułapek, ponieważ zrobił wcześniej kilka kroków i nic mu się nie stało. Tacy ludzie nie zdają sobie sprawy z tego jak wiele można osiągnąć trzymając się w ryzach przez swoją młodość i budując bazę dla swojej przyszłości i przez to jak wiele oni tracą, oddając swój potencjalny sukces za dzień wagarowania, albo wieczór w towarzystwie lumpów.

Najgorzej jest, kiedy człowiek się jednak nie ogarnie jeszcze w wieku do 24 lat. Zaczyna wtedy krzepnąć jako pseudointeligent zagubiony już kompletnie na tym wspomnianym horyzoncie iluzorycznych wartości, z dala od zasad prostych, acz skutecznych. Stara się nawet z tą prostotą walczyć, unosi się, kreuje się na inteligenta - czyli człowieka nie żyjącego tak jak ludzie prości, podporządkowani zasadom nadającym relatywny ład ich społeczności. To właśnie lucyferyzm kieruje tych ludzi do barykadowania się wśród abstrakcyjnych wartości i gremiach się nimi zajmującymi. To stąd właśnie symbolika chrześcijańskiego Ichtysa z nogami, jako symbol ateistów wierzących w ewolucję, albo lansowany przez nich symbol atomu, który kojarzy się z nauką, czyli nie zabobonem.

Koincydentalnie tak się złożyło, że wczoraj na twitterze poczyniłem prosty wpis porównujący tezę o Trójjedności Boskiej z teorią korpuskularno-falowej natury materii. Ta druga - zgrubnie rzecz ujmując, zakłada że np. światło wykazuje zarówno cechy fali jak i strumienia obiektów fizycznych (pojedynczych fotonów jako "malutkich kulek"), co do czasu przyjęcia tego ustalenia było nagminnie wykluczane (słynny eksperyment Younga skompromitował szereg ówczesnych badaczy podpierających się pracami Newtona).
Nie chcę dywagować na ten temat przesadnie i kwestię tego tweeta planuję podjąć w jeszcze jednym artykule, ale istotnym w tej historii jest właśnie fakt, że na porównanie to rzucił się szereg ateistów, którzy nie mogli sobie odpuścić ataku na nie, bowiem w jakimś stopniu wjeżdżało ono na coś, co oni rozumieją jako swój rewir - wielki świat nauki, który jest "ich", a nie to co zabobony dla wierzących, którzy najwidoczniej czegoś nie zrozumieli. Wierzącym nie wolno uciekać się do takich porównań, należy wytykać ich niesłuszność. Pomijam w ogóle kwestię tego że podwaliny do teorii korpuskularno-falowej i wielu innych ważnych odkryć naukowych i społecznych położyli ludzie wierzący, a czasem nawet wyświęceni na kapłanów.

Przesadnie dowodzić zgubności tego nurtu lucyferycznego nie mam dziś zamiaru - chcę po prostu zobrazować jego istnienie i wpływ na trud życia w wierze i skromności. Człowiek żyjący jakoby owieczka pasterza poddawany jest stale przez swoje życie różnym próbom i wiedziony jest na różne mechanizmy wykolejenia. Człowiek wierzący musi trzymać się zasad swojej wiary żyjąc w świecie, gdzie wiara ta oraz przestrzeganie jej zasad są kwestiami wyboru i ten wybór musi być często podejmowany świadomie, będąc rozumianym jako dodatkowy obowiązek i wysiłek, a nie oczywistość. Wreszcie w sytuacjach dramatycznych, przywołujących dylematy które tak dręczą ostatni raz już wspomnianego Kazika, człowiek wierzący nie jest jakoś szczególnie uświęcony i uodporniony na zwątpienia i te właśnie dylematy.

Dla wszystkich wszystko jest proste na papierze, ale czasem zderzając się z trudną rzeczywistością trudno postąpić nawet według swojej moralności i wtedy zdecydowanie jest o wiele trudniej niż w przypadku gdy uprawiamy nagminny relatywizm moralny i możemy sobie wszystko racjonalizować, byle nie następowało to zbyt gwałtownie. Jest to zagadnienie bardzo wyraźnie poruszane jeszcze w Biblii, która przekazuje nam że Piotr Apostoł - człowiek gorliwie wierzący i jeden z największych uczniów Chrystusa, gotowy za nim skoczyć w ogień - w chwili prawdy wyrzekł się swojego mistrza po trzykroć. Został złamany przez przytłaczający go świat, choć przecież wierzył jak mało kto.

Podsumowując - istnieje cały szereg problemów związanych z wiarą, które wcale życia nie ułatwiają, a czasem nawet wręcz je drastycznie skracają w taki sposób, którego doświadczyć nie chcemy, nawet za obietnicę życia wiecznego. Argument że wiara to ucieczka w strefę komfortu bierze się raczej z tego dziwnego mechanizmu który każe nam gloryfikować rzeczy nieznane i to też jest element lucyferyczny; wychwalanie pod niebiosa ludzi z innych krajów i kultur, przy poniżaniu i stałym atakowaniu ludzi, z którymi ma się do czynienia. Taki człowiek będzie wojował z każdym kto jest blisko niego, bo problem najczęściej nie leży w jego otoczeniu, tylko w nim samym. Odbiegł od zasad budujących, odszedł od prostych praw Boskich w pogoni za iluzorycznym horyzontem możliwości i pozostaje mu jedynie marzyć o jakichś odległych miejscach i ludach, o których wyczytał w źródłach wątpliwej jakości. Z ludźmi sobie bliskimi natomiast nie potrafi budować relacji, ponieważ nie potrafi dawać, szanować i kochać.

Nieroztropne to wszystko po prostu.

Mig

Komentarze