Jak oglądać filmy
- Ej ziom zobacz ten film albowiem jest on zajebisty! - mówi Ci kumpel
- Ok ziom obejrzę go - odpowiadasz.
Oglądasz ten film i okazuje się, że nie jest on ani zajebisty. Wprost przeciwnie - jest potwornie tandetny i niezajebisty. Czy tej tragedii można było uniknąć?
Temat ciężki jako że to forma literacka która ma opisać coś więcej, bowiem obraz i dźwięk, ale nie chce mi się montować filmu w tej sprawie (tzn. chce mi się ale nie odbiegajmy dziś od konwencji, choć SRK TV jest już w przygotowaniu). Temat jest to jednak ważny, bo otwiera wrota do świata, w którym przebywaniu zawdzięczam wiele ważnych przeżyć i refleksji, także widzę potrzebę podzielenia się wskazówkami jak te wrota otworzyć.
FILM OGÓLNIE
Filmy w zasadzie jest po prostu jakimś nagraniem - serią kadrów zmieniających się na jednym ekranie w czasie tak, aby dać widzowi poczucie ruchu. Kto nie rysował śmiesznych sekwencji obrazków w rogu zeszytu z majzy żeby później móc go szybko przekartkować aby odpalić śmieszną animację ten nie zna życia. Filmy to oczywiście coś więcej - ze zwykłego ruchomego obrazu ewoluowały w medium do przekazywania konkretnych wartości i motywów, w platformę do adaptacji historii.
Niemniej oczywiście nikt z nas tak nie myśli o filmach - myślę że już wszyscy z nas filmy znają po prostu z telewizora i od kiedy pamiętają, widzieli je w domu, kinie a nawet szkole i nie zastanawiali się specjalnie nad naturą filmu - filmy to po prostu ruchome obrazki które można sobie pooglądać przez półtora do dwóch godzin. Ale tak samo jak książki mogą dzielić się na encyklopedie i harlekiny, muzyka może dzielić się na wybitne opery oraz rap Matczaka juniora a także gry potrafią dzielić się na tytuły wielkie, czynione z potężnym rozmachem i posuwające technologię do przodu lub śmieszne asset flippery zrobione w 10 godzin żeby się przy nich odmóżdżyć na 10 minut dziennie, tak samo filmy jako medium są wykorzystywane w różnych celach i postrzegane w inny sposób.
Szkół filmu jest kilka i każda z nich skupia się na trochę innym aspekcie, choć czasem może się zdawać że aspekt jest ten sam, ale inne do niego podejście. I chciałbym tu dokonać prostej klasyfikacji podług tego co w świecie filmów zobaczyłem i przybliżyć państwu ten kinematograficzny światek;
FILMY ŚMIECIOWE
Zacznijmy od kategorii dość egzotycznej, bo od filmów śmieciowych - każdy śmieciowy film jest zrealizowany - przynajmniej w miłosiernej ocenie tak wypada założyć - w ramach jakiegoś warsztatu i teoretycznie nie jest to gatunek jako taki tylko zbiór filmów kiepskich z różnych szkół filmowych. Jednak ja tu piszę o filmach tak fatalnie nakręconych, że jeśli faktycznie miały reprezentować jakiś nurt, to nawet to im się nie udało, bowiem są zbyt źle złożone aby móc w ogóle nabrać jakiegokolwiek kształtu i przez odbiorców są postrzegane przede wszystkim jako słaby film, a nie na przykład słaby film egzystencjalny.
Pastwić się nie będę nad filmami indie, czyli nakręconymi przez jakiegoś studenta filmówki za 20 ziko i rozesłanymi w formie ordynarnego spamu po wszystkich gównofestiwalach o których nawet nie słyszeliście. Tę pracę nawet szanuję i choć często trąci kiepskim budżetem, kiepskim warsztatem, kiepskim scenariuszem i kiepską grą aktorską, to potrafi się to dać lubić. Szczerze podobał mi się na przykład "Walt before Mickey", który miał po prostu ciekawą historię do opowiedzenia i niektóre wątki udało się tam zrealizować w sposób przystępny.
Skupmy się jednak na filmach o których mowa, czyli o filmach które jakimś cudem powstały - nakręcenie filmu bowiem nie jest rzeczą prostą, trzeba do tego zaangażować przynajmniej jakąś skromną ekipę i przejść cały proces produkcyjny od scenariusza przez kręcenie i montaż po dystrybucję. Jednak te filmy powstały. Czasem zbudowane mogą one być w oparciu o jakiś faktycznie ciekawy pomysł, ale zrealizowane są w sposób urągający godności widza. Statystyk nie prowadzę a więc i nie ręczę za to stwierdzenie, ale wydaje mi się że najwięcej ich naprodukowano w Stanach Zjednoczonych w latach 60. 70. i może jeszcze wczesnych 80, kiedy to przemysł filmowy był już wystarczająco rozbujany, filmy wystarczająco popularne i dostępne a kultura przechodziła rewolucję i brać się za nią mógł każdy tępak, przez co ostatecznie powstawały nowe dziwne formy i nurty.
Wtedy to też powstało kilka gatunków podziemnych, filmy przesadnie brutalne i szokujące typu "Cannibal Holocaust", zaczęły powstawać pornosy, pojawiły się takie terminy jak blackspoitation i sexploitation movies, co oznaczało filmy śmieciowe reklamowane w oparciu o motyw czarnoskórych bohaterów (filmy dla murzynów) oraz scen łóżkowych (filmy dla spermiarzy). Filmy takie powstały głównie w ramach tego że ktoś za zawód obrał sobie bycie filmowcem i nie niosą one rzeczywiście żadnych wartości i nie są warte przeglądania - po prostu komuś 50 lat temu zależało na tym żeby dorobić sobie na filmie. Oczywiście śmieciowe filmy powstają do dziś i stosunkowo niedawnym hitem jest "The Room" Tommyego Wiseau - film ten jest właściwie memem więc niewykluczone że o nim słyszeliście, a dla kinomaniaka może nawet jest czymś w rodzaju lektury obowiązkowej aby zajarzyć o co chodzi. Z nowszych tytułów przychodzi mi również do głowy dwuczęściowa saga "Birdemic" reżyserii Jamesa Nguyena.
FILMY KABOTYŃSKIE
Filmy efekciarskie, szumne, niekiedy przeplatające się z działem filmów śmieciowych. Nie są to filmy intelektualne i nie stoi za nimi żaden głębszy pomyślunek - chodzi po prostu o to, żeby "dobrze się bawić" oglądając jakieś niestworzone rzeczy, które wymyślił autor scenariusza. Filmy te zwykle nawet nie mają spójnej logicznie fabuły - fabuła jest wręcz głupia a postacie idiotycznie skonstruowane. Nie ma to znaczenia, ponieważ naprawdę nie o to chodzi w tych filmach. Osobiście mam kumpla który chętnie chodził do kina na filmy typu "King Kong - wyspa czaszki", czy "Genezę Planety Małp" tylko po to, żeby sobie pooglądać grafikę komputerową w filmach. I teoretycznie nie ma w tym nic złego - czasem może lepiej się odmóżdżyć przy durnym filmie niż z nudów zgwałcić córkę sąsiadowi.
Do filmów kabotyńskich zaliczyłbym Bollywood oraz Nollywood (to samo co Bollywood, tylko z Afryki), mimo że mają dużo wspólnego z filmami śmieciowymi. Umieściłbym je na samym dole tej kategorii (kabotynizm), jednak wciąż bardzie mi w niej pasują, ponieważ pomimo bycia kategorią niską, czasem są i tak zrealizowane fajnie i są właśnie po to, aby przyjemnie się je oglądało. Kiedyś mieszkałem z bratem w domu, w którym było fatalne połączenie internetowe, dzielone między wszystkich domowników. Aby brat nie zarzynał mi stale łącza grając w swoje koreańskie mmo dla pedofilów, wpadłem kiedyś na pomysł wejścia na youtube i odpalenia w tle jakiegoś długiego filmu w HD.
Tak odkryłem bollywood na youtube i film Beta (1992), który ostatecznie obejrzałem do końca. W jednej scenie główny bohater wsiada na motocykl i stale pędząc utrzymuje się na wewnętrznych ścianach owalnego zbiornika wodnego i uderza pięścią po ryju swojego przeciwnika, stojącego na środku zbiornika. W innej, przedziera się przez rozstępujący się tłum na typowej przeludnionej indyjskiej stacji kolejowej, nie przestając obijać mordy jakiemuś nieszczęśliwcowi - widoki te zapamiętam na zawsze i zawsze mnie będą bawić. Podobnie ma się sprawa z memicznymi filmami z Nigerii, Ghany czy Ugandy typu "2016" albo "Who killed captain Alex: Uganda's first action movie", które już samymi trailerami pokazują, że mają do siebie dystans.
Oczywiście są i lepsze filmy kabotyńskie. Większość z nich to przeciętniaki i szmira typu "Kod Merkury" z Bruce'em Willisem, ale sam ten gatunek nabrał i swojej szlachetności dzięki kultowym filmom akcji lat 80. i 90. i dziś kontynuowany jest w formie filmów o superbohaterach które biją rekordy kasowe (nie uważam tego za pozytywne zjawisko, ale tak jest). Pierwsze filmy Johna Woo z moim ulubionym "Hard Boiled" na czele rzeczywiście są fajne, mają swój klimat i nie potrzebują żadnej intelektualnej głębi. "Szklana Pułapka" ze wspomnianym już Willisem również jest po prostu filmem akcji który jest fajny, ale nie należy od niego oczekiwać głębi - nie po to powstał. Również nie dla głębi powstał Miami Vice, który kładł nacisk przede wszystkim na estetykę i dzięki temu silnie wpłynął na kulturę masową.
FILMY FABULARNE
Istnieje też odrębny w moim pojmowaniu gatunek, który obejmuje filmy nastawione po prostu na zobrazowanie jakiejś historii. Zwykle są to ekranizacje książek, które po prostu "wypada przenieść na srebrny ekran", czasem są to też oryginalne scenariusze, ale wciąż jednak skupione na samej fabule i chyba tylko z czystego przypadku lub gustu autora powstały jako scenariusz do filmu a nie książka. Znajdziecie państwo dużo ekranizacji których atutem jest to że istnieją, ale oprócz tego są po prostu kiepskimi filmami. "Człowiek w żelaznej masce" (1977) na podstawie powieści Dumasa np. w ogóle mi nie zaimponował i nie był jakoś specjalnie interesujący - po prostu był "odwaloną" ekranizacją popularnej książki, w dodatku rozwodnioną na potrzeby formatu kinowego.
Istnieją też oczywiście dobre ekranizacje, do których z pewnością bym zaliczył np. "There will be blood" nakręconą w oparciu o "Oil!" Uptona Sinclaira. albo "Shawnkshank Redemption".
Ekranizacje bardzo często da się rozpoznać po samym scenariuszu i często wiąże się z nimi też ten problem, że nie oddają wiernie książki - książka to po prostu inny typ medium i nie da się (albo jest to robota ponad miarę reżysera i scenarzysty) stworzyć filmowego odpowiednika dziesięciu akapitów książki, które nie opisują żadnej akcji i nie dzieją się w żadnej przestrzeni, tylko drążą jakąś myśl w formie długiego monologu narratora objaśniającego coś istotnego dla fabuły. Przez to, wiele ekranizacji zmienia się w bezmyślny ciąg scenek odegranych zgodnie z kilkoma wybranymi scenami z książki, ale na poziomie kinematograficznym są kiepskie i tworzą ostatecznie kiepski, nudny film o niewłaściwym tempie akcji i przypominający bardziej "z kamerą wśród aktorów" na jakimś national geographic niż angażujący film. Trochę nawet jestem w stanie o to oskarżyć legendarnego "Ben Hura" z 1959 roku, jako że właściwy film kończy się jakieś 40 minut po ostatecznym pojedynku z głównym antagonistą i po prostu nienaturalnie ogląda się ten przeciągnięty segment, który jest już mniej emocjonalny niż sam pojedynek.
Jako Polacy mamy cały zbiór wybitnych dzieł literackich, które z czasem z lepszym bądź gorszym skutkiem zostały zrealizowane w formie filmowej. Niektóre z nich oglądałem już dawno i nie przejrzałem ich przed napisaniem tego tekstu, ale pamiętam np. że "Lalka" dla 16-letniego mnie okazała się bardziej czymś niezrozumiałym, niż ciekawym filmem. Zdecydowanie mamy też kilka ekranizacji, za którymi stoi przyzwoity warsztat - Sienkiewiczowska trylogia nakręcona przez Hoffmana daje radę, z różnych powodów. "Stara Baśń" też nie wyszła mu najgorzej. Miniserial "Kariera Nikodema Dyzmy" z Wilhelmim także jest raczej przystępny. Dobry popis dał też Jerzy Kawalerowicz, kręcąc nienajgorsze Quo Vadis (O niebo lepsze od włoskiej adaptacji Rossiego z 1985) oraz ubogiego wizualnie, ale naprawdę inteligentnego scenariuszowo "Faraona".
Do kategorii fabularnej wreszcie niech zaliczą się biografie i przedziwne historie typu "Hacksaw Ridge", "Ostatni Król Szkocji", "Pan życia i śmierci", "Pasja" (Mela Gibsona), "Złap mnie jeśli potrafisz", "I love you Philip Morris", "8 Mila", "Scarface", "Dogday afternoon", czy większość głośnych filmów Martina Scorsese o Włochach w Ameryce (i nie tylko bo również "Wilk z Wallstreet"), wliczając w to głośnego i długiego "Irlandczyka", który był o wiele mniej kabotyński niż poprzednie filmy Scorsese o mafii, co wiele osób miało mu za złe. Niektóre z tych filmów ciężko rozróżnić od filmów artystycznych (o których będzie na końcu), ale bądźcie pewni że istnieje wiele filmów stricte fabularnych, nawet dobrze nakręconych przez jakiegoś rzemieślnika kamery, które filmami artystycznymi nie są.
W tej kategorii oczywiście wiele zależy po prostu od tego czy dana historia wam się podoba, czy przemawia do was i czy nauczyła was czegoś o życiu - oczywiście pomijając płaszczyznę warsztatu filmowego, który zawsze jest istotny (o czym szerzej później).
FILMY POLITYCZNE
To taka bardziej kategoria transcendentalna, bo filmy polityczne w gruncie rzeczy mogą być zarówno śmieciowe, fabularne, kabotyńskie jak i artystyczne (i część z nich z pewnością taka jest), ale wydzielam je ze względu na to, że posiadają one tę szczególną cechę, że powstały ponieważ reżyser był na MISJI POLITYCZNEJ i wprost nie mógł odmówić sobie danego tematu - musiał go poruszyć, aby dokonać jakiegoś KOMENTARZA, rzucić jakąś TEZĘ, wejść w POLEMIKĘ i opublikować MANIFEST. I chce na nie zwrócić uwagę w szczególności, ponieważ nawet jeśli pasują do innych kategorii które są w tym artykule, to ten kontekst polityczny jest w nich nadrzędny i jeśli zdążyli się już Państwo połapać, cały ten podział który tu opisuję jest oparty właśnie o wyznacznik kontekstu, przez który (wg mnie) bardziej roztropnie jest oceniać dany film. Nie każdy reżyser startuje w tych samych zawodach i jak wspomniałem nie ma sensu ganić Baya za brak głębi, tak samo jak nie ma sensu ganić Kubricka za brak ZAJEBISTEJ AKCJI I AKROBATYCZNYCH CHOREOGRAFII WOW.
Jeśli mówimy o kinematograficznej szmirze politycznej, to z pewnością części z Państwa przyjdzie na myśl Netflix i jego produkcje i uważam to za bardzo dobry trop - jest to właśnie domena filmów przeciętnych i śmieciowych (a może czasem nawet przyzwoitych), które powstały po to żeby spełnić jakieś cele polityczne, najczęściej po prostu naprodukowanie czegokolwiek, byle było na rynku i należało do nurtu "tolerancyjnego" czyli np. pokazywało dobrych murzynów, silne kobiety i złego białasa oraz promowało lewicowe "myślenie".
Na podobną chorobę cierpi dzisiejsze Hollywood, które zdążyło już zmasakrować Gwiezdne Wojny, ośmieszyć komiksowe Wonder Woman i Harley Quinn, zrównać z ziemią takie marki jak "Ghost Busters" swoimi "all femle cast" rimejkami i właśnie przygotowuje gloryfikacje kolejno Disneyowskiej Cruelli DeMon oraz siostry Ratchet, która pierwotnie w książce jak i filmie "Lot nad kukułczym gniazdem" symbolizowała patologiczny system który ciemięży ludzi. Nie wątpię że te zapowiadane tytuły dorównają w wymiarze porażki powstałym już dziełom przytoczonym. w tym akapicie.
W kontekście filmów politycznych należy też wspomnieć o filmach które nie pochodzą z tych oczywistych i wszystkim dziś znanych źródeł zgorszenia ale wciąż właśnie tylko polityką da się je wytłumaczyć - nie są one przesadnie artystyczne (choć czasem próbują być) ani skupione na sensie faktycznych wydarzeń czy rozwoju postaci - nadrzędny jest dla nich przekaz i przykładem takiego filmu niech będzie "Vanishing Point" z 1971 roku, który nie jest niczym więcej jak moralizującą agitacją filmową przybraną w opowieść o irracjonalnym kurierze samochodowym. Główny protagonista - Kowalski - symbolizuje tam jednostkę, która dąży ku swojej zgubie przez swój aspołeczny indywidualizm. Jednocześnie ze względu na formę (film drogi, powiedzmy) autorowi udało się wpleść do filmu różne komentarze domknięte w krótkich scenach epizodycznych, w tym dość charakterystyczną i oczywistą krytykę tego co dziś znamy jako środowiska lgbt.
Mianowicie, facet jedzie po jakiejś prerii i bierze ze sobą dwóch autostopowiczów (siadło im auto), którzy okazują się być (NIE AŻ TAK PRZESADNIE skarykaturyzowanymi) gejami. Bezkonfliktowy Kowalski jest przez krótką chwilę prowokowany pytaniami z wyrzutem czemu jest taki poważny i cichy oraz sugestią że pewnie w głębi duszy nabija się ze swoich pasażerów, bo są gejami (normalny heteros Kowalski jest napastowany przez gejów). Następnie gej wyjmuje rewolwer i mówi, że to jest napad. Kowalski wyśmiewa obu, spuszcza im wpierdol i wyrzuca z samochodu.
Jest to oczywiście swego rodzaju alegoria, zrealizowana w dość toporny sposób i o tego typu zjawiskach - bez względu na to czy są prawicowe czy lewicowe - piszę.
Typowi geje (nieironicznie)
Wreszcie, istnieją bardziej eleganckie filmy polityczne i dziś najwybitniejszym takim twórcą jest chyba Quentin Tarantino. Dla wielu ludzi żyjących jeszcze nostalgią do "Pulp Fiction" czy "Wściekłych Psów" może być to wiadomość przykra, ale tak jest. Jeszcze przecież w fazie swoich bardziej kultowych filmów Tarantino postanowił nakręcić "Jackie Brown", który jest naprawdę dobrym filmem ale jednocześnie fan service dla murzynów (dawno zapomniana aktorka dosłownie z dupy wzięta ponieważ grała w blackspolitation movie z lat 70. "Foxy Brown") i chwila uwagi dla samotnych murzynek po 40 które nie mają już żadnych perspektyw w społeczeństwie. I tego typu komentarz był w zamyśle Tarantino, gdy kręcił ten film. Ten film może być o czymkolwiek chcecie, ale właśnie to miał na myśli autor.
I od tamtej pory właściwie było coraz "gorzej". Niesiony sukcesem swoich pierwszych filmów, Tarantino nakręcił głupawy komediodramat o żydowskim komando polującym na NAZISTÓW (na końcu istny orgazm kiedy wpadają do teatru i ZABIJAJĄ HITLERA O TAK POCZUCIE SPRAWIEDLIWOŚCI SPOŁECZNEJ ZOSTAŁO SPEŁNIONE), po czym wybrał się na misję "odzyskania westernów dla Ameryki" (bowiem najlepsze westerny nakręcili Włosi i prawacy) z zamysłem że prawdziwy amerykański western powinien być historią murzyna niewolnika który odzyskuje wolność bo to przecież prawdziwa amerykańskość - i tak powstał "Django: Unchained" (tytuł dosłownie nawiązujący do innego westernu z 1966 r.), a po nim "Hateful 8", motywy westernowe w "Dawno temu w Hollywood" i zapowiedź faktycznego nakręcenia serialu westernowego lansowanego w tymże filmie (prawdopodobnie skończy się to tak samo dziadowsko jak "Maczeta" i kilka innych pełnych wersji filmów nakręconych w oparciu o bekowe trailery nakręcone pierwotnie dla klimatu projektu "Grindhouse", czyli dwóch filmów nakręconych z Rodriguezem).
Problem z Tarantino polega na tym, że w swoim stylu jest bardzo kabotyński i nieironicznie wierzy że rytualne zabicie przerysowanego antagonisty w jakiś śmieszny, efektowny sposób to jest DOBRE KINO. Jednocześnie, jako entuzjasta kina ma obszerną wiedzę na temat filmów - widział i przyswoił sobie wiele ikonicznych ujęć i motywów, które później wykorzystywał w swoich produkcjach, czasem trochę je przerabiając. Dla przykładu; scena z Pulp Fiction, gdzie Butch uciekając z miasta z czystego przypadku trafia na przechodzącego ulicą Marcellusa Wallesa jest nawiązaniem do takiej samej sceny z "Psycho" Hitchcocka. Podobny motyw znajdziemy w Django; istnieje pewien serial o niewolnikach w dawnych stanach, zwany "Roots" (1977). W nim pewien maltretowany w przeszłości niewolnik w końcu w wyniku fabuły staje po drugiej stronie bata i ma okazję wreszcie odpłacić swojemu prześladowcy pięknym za nadobne. Nie robi jednak tego, ponieważ stwierdza że wtedy byłby tak samo zły. Tarantino odtwarza tę scenę dając murzynowi bicz i oddając podłemu białasowi (DOBRE KINO).
Te przykłady wykazują, że Tarantino faktycznie stara się być twórcą artystycznym i czasami faktycznie mu to wychodzi (tym bardziej że czerpie z faktycznych artystycznych filmów), ale za pełnoprawnego reżysera artystycznego nie jestem w stanie go uznać właśnie przez jego zapędy do tanich zabiegów i polityczne krucjaty. W moim pojęciu dobre podsumowanie jego stylu oddaje poniższy kadr:
Filmowy Brad Pitt dogodnie dla fabuły w pewnym momencie pali PAPIEROSA Z LSD (xD) i znajduje się w stanie psychoaktywnym. W międzyczasie parodia Charlesa Watsona wchodzi mu do domu i wyjmuje guna. Naćpany Brad Pitt również wyjmuje swojego guna i zaczyna mieć bekę z całej sytuacji. Po chwili śmieje się również parodia Charlesa Watsona. Jest to ta słynna scena symboliczna, gdzie uśmiechnięty blondyn w białych hajdawerach staje naprzeciwko złego uzbrojonego czarnego typa i z nim wygrywa.
Widziałem kiedyś wiwat ludzi że dobrze Tarantino pocisnął tym hippisom w
tym filmie, tylko problem polega na tym że to właśnie nie był żaden
diss na hippisowców, tylko ten słynny zabieg symboliczno-artystyczny. Tarantino tu właśnie wyjaśnia swoją filozofię; ze złych ludzi chce się naśmiewać, rozbrajać i pokonywać ich śmiechem (Tarantino jest fajnopolakiem i nawet ma fajnopolackie nazwisko) - polityka, symbolizm i uczta dla ułomków w jednym. I widzimy to też na końcu tego filmu.
Takich ludzi jak Tarantino jest dziś trochę więcej niż jeden, tylko że mniej rozpoznawalnych. I ich machinacje warto nauczyć się dostrzegać. Te polityczne filmy starają się wyglądać jak filmy z innych kategorii, ale nigdy tak naprawdę nie będą równoprawnymi filmami z cywilizowanych kategorii.
FILMY ARTYSTYCZNE
Przejdźmy wreszcie do filmów dla koneserów sztuki. Filmami artystycznymi nazwałbym filmy które są świadome konwencji oraz narzędzi filmowca, który dobiera je w odpowiedni sposób - film traktowany jest tu jako forma ekspresji i dziedzina sztuki w której można eksperymentować i sięgać ku wytyczonym przez społeczeństwo granicom. Są oczywiście lepsze i gorsze filmy artystyczne - w swej najbardziej podrzędnej odmianie zwykle są bardzo nudne lub zbyt abstrakcyjne, ponieważ parcie reżysera na jakiś konkretny motyw było tak duże, że sam film został obdarty z dobrego warsztatu kinematograficznego który potrafi utrzymać tempo niezbędne do utrzymywania widza w skupieniu przez cały czas - jeśli ktoś wam mówi że widz będzie stale skupiony oglądając dwugodzinne nagranie jak facet chodzi po łące i rozmyśla, to próbuje was oszukać, albo nie wie o czym mówi. Niemniej, właśnie tak jak filmy kabotyńskie silnie polegają na sprawdzonej i angażującej strukturze trzech aktów, tak filmy artystyczne potrafią ją kompletnie olewać i czasem mają ku temu powód.
Reżyserów artystycznych jest dużo i bywają oni głośni. Każdy chyba słyszał o Larsie von Trierze, albo Ingmarze Bergmanie. Najgorszym filmem tego typu jaki zdarzyło mi się obejrzeć jest chyba "Dyskretny urok burżuazji" L. Bunuela. "Stalker" Tarkowskiego również nie wydał mi się dobry - to jest solidny film artystyczny i kryje się za nim konkretny zamysł, ale jest to właśnie to przysłowiowe łażenie po łące przez dwie godziny - nie twierdzę że tego typu filmy są obiektywnie złe i nikomu się nie spodobają, ale uważam że bez względu na kategorię, film powinien wciąż jednak korzystać z możliwości, jakie daje kino - kręcić film i wykoślawiać jego strukturę to jak pisać książkę i robić błędy ortograficzne w imię wielkiej wizji - można, ale to nieprzyzwoite. Doceniane są natomiast ciekawe rymy i neologizmy.
"Stalker" oczywiście jest filmową adaptacją książki, jednak omawiam go jako film artystyczny, bo tym on właśnie jest - zdecydowanie o wiele mu bliżej do filmu artystycznego niż ekranizacji stricte fabularnej. I istnieje takich filmów więcej, ponieważ wiele artystycznych filmów to faktycznie konkretne ujęcia znanej już historii. To samo zjawisko pojawia się np. w malarstwie (Matka Boska w niezliczonych odsłonach, te same sceny biblijne namalowane zupełnie inaczej), rzeźbiarstwie, poezji itd. Z takich filmów wymienić możemy więcej np. "Apocalypse Now" Coppoli (który również nie jest wolny od motywów kabotyńskich), lub "Cienką czerwoną linię" Terrence'a Malicka.
Ów ostatni film też traktuję jako film artystyczny bardziej z dolnej niż górnej półki (choć jest lepszy od tego od czego zaczęliśmy), jako że nęci widza gwiazdorską obsadą i gatunkiem wojennym (kilka scen akcji rzeczywiście jest i są one dobre) ale w rzeczywistości jest przeintelektualizowanym monologiem człowieka który drąży problem teodycei i niestety odciska to swoje piętno na strukturze filmu. Dwudziestoletnie chłopaki z wojsk liniowych wymieniające się głębokimi i delikatnymi myślami czynią ten film bardziej dramatem kostiumowym niż filmem wojennym. Typowa cecha filmu artystycznego - przerost treści nad formą.
Mniej więcej w tym samym miejscu znajduje się kultowy "Matrix", który jest filmem bardzo efekciarskim, ale tylko po to, by z użyciem eksplozji sprzedać ludziom manifest zmieszany z ekspresją braci Wachowskich wyrażaną w dziwacznych kreacjach, które już dawno się zestarzały.
Idąc trochę wyżej, wymieniłbym Z pewnością "Nieugiętego Luke'a" z Paulem Newmanem (również pewnego rodzaju adaptacja), który oprócz bycia filmem fabularnym zawiera w sobie sporą garść umyślnie umieszczonej symboliki chrześcijańskiej. Nie jest ona umieszczana tak nachalnie jak np. omawiana symbolika w Vanishing Point, ale wciąż tam jest i nie jest to raczej film ewangelizujący - ona po prostu tam jest i oddana jest wolnej interpretacji.
Jeszcze lepszą (i chyba nawet najlepszą jaką znam) ekranizacją artystyczną jest "Pamiętnik znaleziony w Saragossie" - Has bawi się tam "szkatułkową formułą" i wybitnie wręcz korzysta z czarno białej taśmy na której nakręcony został ten film. Widz w zasadzie do samego końca nie wie jaka jest prawda - jest to film otwarty i wolny, dobrze wykorzystujący rekwizyty, tworząc ciekawe ujęcia zapraszające do głębszych rozważań.
Z pewnością kompetentnym reżyserem artystycznym był Alfred Hitchcock, który umiejętnie korzystał z zabiegów kinematograficznych, bawił się ujęciami, sposobem narracji, obrazem, światłem. Pierwsza połowa "Vertigo" to świetnie dobrane widoki, kadry jak obrazy. W drugiej połowie natomiast rzeczywiście zrozumiałem że oglądam thriller, gdy zrozumiałem jak chore jest to, co zaczął robić Scotty (a nie jest to oczywiste - straszna historia której straszność wynikała z czegoś innego niż efekty wizualne to jednak talent). Filmy Hitchcocka raczej nie są aż tak widowiskowe jakby mógł tego chcieć dzisiejszy przeciętny odbiorca, ale zdecydowanie są filmami artystycznymi i potrafią mieć dostateczną dynamikę niedającą widzowi zasnąć.
W jakimś stopniu artystycznym reżyserem jest wspomniany już wcześniej Martin Scorsese - jego filmy są przemyślane i zahaczają o faktyczną sztukę - myślę że "Raging Bull" zostaje w niemal idealnym balansie między filmem artystycznym a fabularnym. Taxi Driver pomimo bycia luźną adaptacją prawdziwej historii (co sprowadza na niego podejrzenia o film fabularny), uważam jednak za film bardziej artystyczny, co w ostatnim akcie staje się nad wyraz oczywiste. Podobnie uważam że "Ostatnie kuszenie Chrystusa" było filmem bardziej artystycznym. Niewątpliwie groteskowym reżyserem jest również Roman Polański, który umiejętnie kreuje kultowy klimat ("Chinatown", "Dziecko Rosemary").
Jeśli jednak już drążymy reżyserów z tej kategorii to muszę wspomnieć o Stanleyu Kubricku, którego uważam za najlepszego reżysera filmów artystycznych. Ma na swoim koncie filmy bardziej "nudne" jak "Odyseja Kosmiczna 2001" (dobry film), ale prawdziwy jego talent skrywa się w filmach w których udowadnia że umiejętnie tworzy klimat dowolnego świata za który się zabiera, eksperymentuje z technologią filmową, kompetentnie korzysta ze światła ("Clockwork Orange", "Barry Lyndon"), integruje muzykę do dzieła w bardzo szczególny sposób, potrafi utrzymać uwagę widza i umieszcza w kadrach bardzo dużo ciekawych symboli, czasem tworząc świadomie pełnoprawne podwójne znaczenie całego filmu, bądź jego części.
Wiem że to są ogólniki, ale o samym Kubricku mógłbym napisać osobny artykuł (proście to może to zrobię) i nie chcę tego tu wciskać - i tak już zbyt dużo czasu poświęciłem na samą "dekonstrukcję" Tarantino.
Warto jeszcze wspomnieć w kontekście filmów artystycznych o oryginalnych scenariuszach takich jak "Incepcja", "Shutter Island", czy niezwykle groteskowy i bezapelacyjnie artystyczny "Holy Mountain" A. Jodorovskyego który przede wszystkim uderza obrazem. Tego typu filmy też mieszczą się w tej kategorii.
Wreszcie na koniec chciałbym wrócić do transcendencji kategorii fabularnej i artystycznej poruszając temat "Amadeusza" Milosa Formana. Film jakimś cudem pozostaje bardzo porządny w swoim całokształcie i jako film po prostu działa. Jest on w jakimś stopniu filmem fabularnym, jednak nie do końca, jako że to adaptacja rządząca się swoimi prawami - to jest właśnie ujęcie pewnej części życia Mozarta według wizji autora, nawet kosztem porzucenia pewnych faktów historycznych. Jednocześnie niestety "Amadeusz" jest filmem kiepskim warsztatowo i w pewnym momencie zaczyna przypominać ordynarny ciąg scenek które są logicznymi zdaniami, a nie filmem, który przemawia do nas obrazem. Wiele okazji na uczynienie tego filmu świetnym pod kątem artystycznym jest zwyczajnie marnotrawione.
Film ogólnie jest o historii narastającej manii włoskiego muzyka Antoniego Salieriego, który zazdrości talentu Mozartowi. Temat dobry, godny eksploracji i świetny motyw na film. Problem jednak polega na tym, że choć przytaczane są pewne wydarzenia które mają uzasadnić pogłębiającą się manię, film nigdy nie pokazuje faktycznego pogłębiania się manii. Kinem rządzi zasada "show - don't tell". Film ma do dyspozycji obraz i za pomocą różnych zabiegów potrafi tym obrazem wyrazić więcej niż tysiąc słów. Forman z tego nie korzysta. Salieri pokazywany jest jak siedzi, stoi, trochę zmienia wyraz twarzy, ale brakuje tam właśnie narracji obrazem.

Salieri stoi i się patrzy, narrator musi tłumaczyć że w tym momencie przeżywał wielką rozterkę, bo widz tego za chuja nie dojrzy na ekranie
Tymczasem Kubrick JEDNYM UJĘCIEM obrazuje namacalną zmianę w psychice szeregowego Pyle'a ("Full Metal Jacket") i drugim ujęciem - w zasadzie takim samym - podkreśla że ta przemiana psychiczna dalej się w nim manifestuje. Kubrick po prostu wykonał powolne zbliżenie kamery na twarz bohatera widocznie pogrążonego w psychozie - prosty zabieg, a zmienił wiele. I to też jest ważna cecha kina artystycznego - kino artystyczne potrafi korzystać z takich zabiegów świadomie i z premedytacją tam, gdzie można z ich pomocą coś ugrać. "Amadeusz" wciąż jest filmem artystycznym i filmem solidnym, ale w kategorii do której się zalicza jest filmem mało imponującym.
WIEŃCZĄC
I to jest pewna klasyfikacja, o której czasem warto pamiętać, jako że często gdy ktoś nam poleca "świetny film", albo ocenia jakiś film jako słaby, robi to z pozycji swojego własnego gustu, nie zdając sobie sprawy z tego, że film filmowi nie jest równy i różni ludzie kręcą różne filmy z różnych powodów. Możliwe że w ogóle was nie kręcą filmy akcji i potrzebujecie jakiegoś projektu w stylu "7 pieczęci" (film artystyczny), a może właśnie chceie sobie po prostu pooglądać śmieszną przemoc i najlepszym rozwiązaniem będzie dla was "Crank" lub "Predatora". Nie ma sensu kopać się z filmem który nie próbuje być tym, czego od niego oczekiwaliście. A czasem warto nawet zajrzeć tam gdzie wydaje wam się że będzie wam źle, ale świadomie - żeby wyrobić sobie opinię, zrozumieć jakiś fenomen.
Film swój dobierzcie w odpowiedni sposób i nauczcie się z niego czerpać. Filmy bowiem to świetna przygoda i potrafią być niezwykle inspirujące, ale trzeba umieć się nimi posługiwać, jak każdą używką.
Mig
Komentarze
Prześlij komentarz