Anon Niedzielny #7: Młot na artystów


Kolejna z moich niezwykle CELNYCH(cc: Leszke Balcerowicze) obserwacji rzeczywistości tyczy się elit. Istnieje pewien powód, dla którego obserwuję niechęć do liberalnych gadających głów, aktorów, muzyków etc. Przede wszystkim jest to rzecz jasna fakt, że są oni absolutnie nieszczerzy w intencjach, obłudni oraz niekoniecznie biegli w sztuce rozsądnej wypowiedzi.

O autorytetach już pisaliśmy na łamach SRAKKI, natomiast ja chciałbym w tej dziedzinie dodać kilka swoich groszy(tyle mam jako studenciak :<). Warto zaznaczyć, że autorytet nie musi być czymś złym, o ile nie wiąże się z idealizowaniem sobie jakiegoś człowieka, postaci, czy charakteru. Wiemy doskonale, że wielu młodych ludzi w ramach poszukiwania wskazówek w sprawie odwiecznego problemu pt. "jak żyć, panie, jak żyć?" bierze sobie za wzory rozmaitych ludzi. Tyczy się to na przykład artystów.

Tutaj pojawia się pierwsza sprawa, otóż aby być artystą trzeba być przynajmniej odrobinę pojebanym. Nie powiecie mi, że ktoś zupełnie normalny, mający pracę i dzieci, i żonę, i życie człowiek byłby w stanie pisać teksty piosenek, które nie byłyby zlepkiem fajnie brzmiących wyrażeń i zdań. Natomiast szczerość artystyczna, czy generalnie bycie artystą nie oznacza bycia kimkolwiek intelektualnie wybitnym. To oznacza tyle, że ktoś posiada określone umiejętności w ramach np. grania roli brutalnego gangstera w filmie "Ucieczka z ze stolicy państwa Sedan" albo obijania garnków jak małpa w ramach grupy muzycznej znanej jako The Angry Bastards, bądź śpiewania o przeruchaniu stada kurew na nocy w San Sebastian, w świetle neonów.

Samo w sobie o niczym to nie świadczy. Wielu artystów to np. ludzie zaślepieni jakąś ich wizją rzeczywistości, którą niczym sekta wyznają. To może być np. brudny punkrockowy gremlin, który swoje bycie antysystemowcem wyraża chlaniem w umór, ćpaniem i rujnowaniem siebie jako istoty ludzkiej. W tym przypadku mowa jednak o jakiejś formie bycia prawdziwym, bo mogę wierzyć, że jakiś naiwny nastolatek wierzył w latach 70, czy 80, że śpiewając o złych politykach i pokoju na świecie coś zmienią, ruszając jakoś Porządek Świata, skonstruowany z chciwych miliarderów, którzy bardziej od napletka noworodków pragną złota i władzy.

Są jeszcze artyści będący narzędziami tychże środowisk, czym jest całość muzyki pop, będącej zasadniczo konglomeratem marionetek wielkich wytwórni, którzy za srogi pitos wykonują pisane przez kilku songwriterów na skrzyż numery dla gawiedzi. Sam ten fakt nie jest niczym złym, bo muzyka rozrywkowa jest sprawą całkiem normalną, natomiast ciśnienie podnosi się w momencie, w którym te marionetki próbują udawać, że mają coś do powiedzenia. Że jakiś Hari Stajls, albo Jing Ming Czing jest FAKTYCZNIE przejęty najpopularniejszymi obecnie "sprawami społecznymi", o których trąbi się w telewizji i na których kapitał wszelkiej maści zbijają "aktywiści".

To daje niesamowite narzędzia liberalnym elitom, na samym szczycie amerykańskim do dosłownego prania mózgu społeczeństwu przy pomocy rzekomych artystów, którzy będą po kolei stawać się symbolami jakiejś nowej krucjaty przeciwko wrogom dobra na świecie i jednorożców. Tak czyni Hollywood, o którym już wspominałem, a które pełne jest pedofili i seksualnych przestępców do tego stopnia, że aż czasem szkoda mi się robi młodych aktorek i aktorów, którzy są wprowadzani do tego śmierdzącego bebechem starego oblecha - pseudonim "scenarzysta", w trakcie czego z ich psychiki robi się smakowite pire.

Moje przemyślenia przywołały dwa ostatnie wydarzenia, mianowicie wokalista Rage Against The Machine broniący przejmowania przez CIA lib-lewicowej narracji, czy polscy "artyści" domagający się więcej pitosu za tworzenie chujowej "sztuki", w ramach jakiegoś nowego podatku. Pierwszy przykład to straszliwy mindfuck z jednej strony, bo RATM i tego podobne stronnictwa kojarzyły się ze sceptycyzmem wobec choćby amerykańskiego reżimu. No ale okazuje się, że wystarczy pogadać o feminizmie i gejach i nagle torturowanie ludzi, wywoływanie kosztownych wojen i zbrodnie przeciwko ludzkości są w pełni ok.

Druga rzecz z panami i paniami z ZAiKSu to przykład tego z jaką pogardą "artyści" nas, szaraczków traktują. Im się należy, bo są artystami, bo to COŚ znaczy. Faktualnie rzecz ujmując ludzie pokroju Hołdysa są niczym więcej, niż kiepskim żartem, dodatkowo bardzo chciwym i domagającym się atencji oraz kasy. Natomiast sądzę, że nie będzie niczym złym, jeśli sentyment, którym nas darzą "artyści" zwrócić przeciwko nim samym.

Anon

Komentarze