Ułomek George Carlin
Zacznijmy od tego, że George Carlin nie żyje. Ale kiedyś żył, urodził się w maju 1937 roku w Nowym Jorku, a zmarł w roku 2008 w Santa Monica - na drugim brzegu Stanów Zjednoczonych. Carlin zdobył narodową sławę jako komik poruszający tematy bezpruderyjne. W latach 60. zaczął występować jako standupper w programach wieczorowych ale cały kraj usłyszał o nim gdy Sąd Najwyższy rozpatrywał sprawę pozwu złożonego na lokalną radiostację która puściła jego skecz zatytułowany "Siedem słów których nie możesz powiedzieć w telewizji" (okazało się, że w radio też nie możesz ich powiedzieć). Carlin wpłynął na kulturę masową, kształtując kolejne pokolenie komików. Pewnie widzieliście kiedyś jakiś jego skecz, a jeśli interesujecie się skeczami i słuchacie różnych standupperów - to na pewno.
SŁOŃ W SKŁADZIE PORCELANY
George Carlin poczęty został z przypadku i rodzice początkowo planowali go usunąć. Istnieje anegdota według której jego matka siedząc w poczekalni w klinice aborcyjnej zobaczyła jakiś plakat i się rozmyśliła kilka minut przed zabiegiem. Dorastał w rodzinie jako tako rozbitej - jego rodzice się kochali ale jego ojciec był alkoholikiem i nie nie dało się z nim żyć, w efekcie czego matka ostatecznie uciekła przed nim do swojej dalszej rodziny, zabierając ze sobą dwójkę dzieci i ukrywając swoje miejsce pobytu. George często zostawał wieczorami sam w domu, jako że jego matka pracowała by utrzymać dzieci, a jego starszy brat szlajał się po ulicach. Fascynował się radiem i chciał zostać komikiem tak jak Danny Kay i inni ludzie tamtej epoki.
Chodził do szkoły katolickiej (był irlandzkiego pochodzenia, jego rodzice byli katolikami), której nigdy nie ukończył, kończąc swoją edukację w dziewiątej klasie podstawówki (o tej szkole generalnie wypowiadał się w ciepłym tonie i miał ją za bardziej progresywną, co będzie ważne później). W międzyczasie wciąż marzył o karierze komika lub aktora i rozwijał swoje talenty. Dzięki zniżce załatwionej przez jednego z księży z jego szkoły udało mu się kupić wczesny komercyjny magnetofon, na którym nagrywał swoje pierwsze skecze.
Aby odbyć obowiązkową służbę wojskową Carlin zaciągnął się ochotniczo do lotnictwa, w międzyczasie podejmując pracę w radio. Po przedwczesnym usunięciu ze służby był już radiowym DJem na pełny etat. W pogoni za karierą przeniósł się do Californi, gdzie na dobre się rozwinął i zaczął występy telewizyjne. Nie czuł się dobrze jako część establishmentu rozrywkowego - niewątpliwie okazał się człowiekiem inteligentnym i będąc skazanym na wychowywanie się sam wybronił się przed zgubą myśląc za siebie, jednak jako człowiek bez szkoły posiadał inną percepcję tego, co było wokół.
W jego filozofii życiowej daje się wyraźnie dojrzeć niechęć i brak zrozumienia dla rzeczy bardziej abstrakcyjnych i skomplikowanych - Carlina nie interesowały ład czy kultura medialna. Preferował rubaszne i wulgarne żarty, będąc przez długi czas motywowanym pogonią za splendorem i akceptacją (jak sam stwierdzał w retrospekcji). To co chętnie przyjmował z tamtego środowiska to była kokaina, od której się swego czasu uzależnił. Niemniej, musiał się dostosować do realiów ówczesnego szołbiznesu i wychodził na scenę zadbany, elegancko przycięty i w garniturze, nie robiąc większych problemów ludziom zarządzającym tym wszystkim.
CZAS SWOICH
Prawdopodobnie w takim układzie Carlin w końcu by naturalnie wygasł, jednak lata 60. stały się macierzą dla fali kontrkultury, która w szczególności ogarnęła zachodnie Stany. Carlin zrozumiał, że o wiele bliższa jest mu buntownicza młodzież niż jej rodzice, dla których występował. Zaczął więc wkręcać się w środowisko beatników, a następnie hippisów. Dawał skecze w obskurnych lokalach, gdzie mógł pozwolić sobie na więcej i wyrzucić z siebie to, co naprawdę w nim siedziało. Zaczął zmieniać swój image - zapuścił włosy i przestał się golić. Z początku środowiska do których starał się przenikać miały go za pozera a ludzie z którymi pracował w telewizji myśleli że jedynie chce dorobić się na chwilowej buntowniczej modzie ponieważ w ogóle do głowy im nie przychodziło że on szczerze woli nadawać w podziemiu.
Wreszcie doszło do przesilenia - Carlin odnalazł sukces tam, gdzie go szukał. Jego albumy sprzedawały się dobrze, jego popularność rosła. Zaczęły się też problemy z prawem - w 1972 roku Carlin został aresztowany za wykonanie wcześniej wspomnianego skeczu o słowach niedozwolonych (brzmi legendarnie, ale to wcale nie były aż tak obsceniczne słowa - raczej chodziło o sam pierwiastek buntu). Nie można jednak stale być królem podziemia - w końcu bunt mija, przychodzą osoby młodsze, świeższe, z bardziej intrygującym materiałem. Carlin czuł że grunt się pod nim zapada, jednak uratowało go nowe w tamtym czasie HBO, które nie bało się jego twórczości. Umowa ze stacją stała się dla niego bardzo wygodna i pozwoliła na dalszą kontynuację kariery przez lata 80. i 90.
WIELKI MYŚLICIEL UŁOMKÓW
Gdzieś po drodze, gdy era kontrkultury była w rozkwicie, Carlin zauważył ludzi którzy ideę rozrywki zatracili gdzieś po drodze podczas swojej ideologicznej kurcjaty przeciwko amerykańskim konserwom i dawali występy które w rzeczywistości były bardziej agitacjami niż właściwymi skeczami - niewątpliwie idąc do lokalu gdzie siedzieli hippisi łatwiej było o poklask deklamując wiadome hasła polityczne przebrane w dłuższy monolog niż wysilać się i próbować dotrzeć do faktycznego poczucia humoru człowieka jako takiego, bez względu na to, w co wierzył. Ten sposób ekspresji Carlin przejął - niekoniecznie po to by samemu wojować politycznie (bo choć był dzieckiem buntu i przyjął wiele jego ideałów, wciąż pozostawał indywiduum), lecz po to, by wprost mówić ludziom to co myśli bez względu na to czy faktycznie pasuje to do skeczu. Jego styl i tak oscylował od zawsze wokół dociekliwych obserwacji i przemyśleń społecznych.
Z czasem więc George Carlin przeszedł w fazę swojego dojrzałego stylu, który polegał na mieszaniu faktycznych żartów z niekiedy silnie bezbeckimi monologami polityczno-filozoficznymi. Przynajmniej filozoficznymi one starały się być, jednak przez wyraźne braki w edukacji były bardziej obserwacjami człowieka z wioski - może w jakimś stopniu specjalnie dopasowanymi poziomem do odbiorcy, ale wciąż retorycznie fatalnymi. Wycena i krytyka pojedynczych działań i odtrąbienie hipokryzji lub niekonsekwencji bez choćby cienia refleksji nad motywacją która za tymi działaniami stoi i całokształtem w który się komponują. Carlin dał się poznać jako mizantrop narzekający na właściwie wszystko, co składało się na życie społeczne; politykę, gospodarkę, sposób komunikacji a nawet samo społeczeństwo.
Jednym z tematów do których powracał był też wojowniczy ateizm i antyklerykalizm, które z wiekiem uprawiał coraz chętniej i śmielej. Bardzo lubował się w stwierdzeniu że był katolikiem aż do czasu gdy osiągnął "wiek rozumu", czyli mniej więcej ten wiek kiedy zaczyna się wierzyć w bajki Korwina. Carlin zdawał się postrzegać odrzucenie religii jako część dorastania i świadectwo dojrzałości, nie dostrzegając żadnych alternatyw. Dla samego argumentu pragnę tu przytoczyć odrobinę jego cytatów, aby mieć materiał do krytyki:
Występ w Saturday Night Live, 10.11.1975 (fragmenty):
Wszystkie religie powiedziały nam: "On [Bóg] jest jak my. On jest nami". Tak powiedziały wszystkie duże religie, "Kochaj siebie, kochaj Boga, kochaj swojego sąsiada bo wszyscy jesteście właściwie tą samą osobą. I my to kupujemy. "O tak, jestem Bogiem, jasne. Stanley jest Bogiem, Arlene jest Bogiem. Bóg to ja, Arlene i Stanley." Trochę to komplikuje sprawy, ale jednak wierzymy w Boga. A jeśli Bóg jest jak my, podejrzewam że podlega prawom fizyki. Może jest ponad przyrodzony, ale podległy prawom fizyki. To by wyjaśniało wiele spraw, na przykład to że zawsze wysyła anioła jako posłańca. Przecież jest Bogiem, dlaczego po prostu się nie pokaże? "Hej, mam dla Ciebie wiadomość, masz". Zamiast tego wysyła anioła. A anioł zawsze odlatuje i znika gdzieś za górami - to wskazuje, że przemieszcza się gdzieś w przestrzeni fizycznej.
Carlin podejmuje dyletanckie zapasy z domniemaną psychiką "typowego wierzącego", po czym zabiera się za naciąganie wnioskowanie i usiłuje nałożyć na Boga ograniczenia w postaci swojego wyobrażenia praw fizyki. Piszę o wyobrażeniu praw fizyki, bo świat jako taki działa cały czas tak samo, a my jedynie odkrywamy i definiujemy jego mechanizmy. Bez wątpienia jest jeszcze wiele rzeczy o których nie wiemy i nasze pojmowanie rzeczywistości oraz możliwości jakie istnieją w wymiarze materii fizycznej są ograniczone. Jeszcze 150 lat temu nikt sobie nie wyobrażał bomby atomowej albo mikroprocesorów, nikt nie wiedział że istnieje antymateria, etc. Dziś armie eskperymentują z maszynami latającymi, które mają "łamać prawa fizyki", czyli z ich wykorzystaniem osiągać manewry które dotychczas wydawały się niemożliwe obiektom latającym. Faktycznie pole do prób dalej pozostaje szeroko otwarte i istnienie omnipotencjalnego Boga uzasadnionego prawami fizyki nie jest konceptem obalonym. Dlatego Carlin daje tu kiepski popis płytkiej, brzydkiej myśli. I czy anioł zawsze odlatuje, serio? Czy Bóg zawsze wysyła anioła?
Niektóre religie - których nie należy mylić z Bogiem - powiedzą wam że nie powinniście się zamartwiać swoim życiem. Religia może pozwolić ci pozbyć się jarzma jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyny. To wola Boga! "Oh, tak, rozjechałem dziecko na podjeździe ale nie patrzcie się tak na mnie! To Wola Boska!"
Przytoczony przykład traktuję wymiernie jako przejaskrawiony żart, ale sam argument stoi - dla Carlina wiara jest źródłem wymówek dla ułomności i popełniania najgorszych zbrodni. Ale przecież do tego wcale nie trzeba religii. Gdyby Carlinowi faktycznie zależało na tępieniu takich zachowań jak ludobójstwo, to wziąłby się za wszystkie środowiska, które się takowego dopuszczały. Nie chodziło tu jednak o samo tępienie złych zjawisk, tylko tępienie religii w ogóle, jak typowy wojujący ateista który chętnie odnosi się do moralności ale nie dlatego że ją praktykuje, tylko dlatego żeby zaatakować jej kulturowe centra, żeby wykazać hipokryzję na podstawie jednostkowych zbłądzeń i odchyleń, samemu przecież tym samym w hipokryzję popadając.
Religia jest - w najlepszym przypadku - jak wkładka do buta (w zn. ortopedycznym, oryg. shoe-lift). Jeśli potrzebujesz jej przez jakiś czas, pomaga ci chodzić prosto, czujesz się lepiej - spoko. Ale nie musisz jej nosić zawsze albo możesz się na zawsze wykoślawić. Religia jest jak wkładka do buta i nie proście mnie żebym nosił wasze buty.
W oczach Carlina religia jest czymś w rodzaju używki, po którą się sięga w potrzebie, a nie przykazaniem i obowiązkiem. Absolutne świadectwo człowieka spod bieguna gratyfikacji który tylko chce zjeść banana.
Fragmenty skeczu "Religion is bullshit z albumu "You are all diseased" (1999):
Religia dosłownie przekonała ludzi że w niebie żyje niewidzialny pan który widzi wszystko co robisz, w każdej minucie dnia. I niewidzialny pan ma dla ciebie specjalną listę dziesięciu rzeczy których nie chce abyś robił. I jeśli zrobisz jakąkolwiek z tych rzeczy, on ma dla ciebie specjalne miejsce, pełne ognia i dymu i żaru i tortur i cierpień gdzie wyśle cię byś żył i cierpiał i płonął i dusił się i krzyczał i wył na wieki, do końca czasu! Ale cię kocha! Kocha cię i potrzebuje pieniędzy! Zawsze potrzebuje pieniędzy! Jest wszechmogący, perfekcyjny, wie wszystko i wszystko pojmuje ale jakoś po prostu nie idzie mu z forsą! Religia zarabia miliardy dolarów, nie płaci żadnych podatków i zawsze chce trochę więcej.
Pod pokaźną konstrukcją pierwszego żartu kryje się prosty argument - jak Bóg może cię kochać, skoro jest gotów wysłać cię do piekła. Problemem tym, związanym poniekąd ze starym jak świat problemem teodycei, zajmował się już niejeden teolog i naprawdę nic nowego tu nie wymyślę - odsyłam do klasyków, natomiast ze strony Carlina jest to kolejny popis dyletanctwa lub tanich bluzgów dla poklasku. Druga część poświęcona jest pieniądzom, które BOLĄ Carlina, jak znowuż rasowego ateistę który wszelki dobrobyt i autorytet nagromadzony przez kościół traktuje jak łup do wzięcia w wojence o wpływy, bo sam widzi tam tylko wpływy. Na nic słowa Jezusa o tym co Boskie i cesarskie, na nic prosty koncept tego że działalność na tym świecie po prostu kosztuje. Wreszcie uchodzi Carlinowi myśl, że skoro Bogu pieniądze nie są potrzebne tylko jego sługom i skoro słudzy Pana "rzekomo" żyjąc tak jak im przykazał dostają tyle pieniędzy to jednak musi znaczyć, że Bóg sobie całkiem dobrze radzi z forsą. Taka perspektywa już by Carlina bolała.
Ale chcę żebyście coś wiedzieli, i mówię poważnie, że jeśli chodzi o wiarę w Boga, naprawdę próbowałem. Naprawdę, naprawdę próbowałem wierzyć że jest Bóg, który stworzył nas na swoje podobieństwo, kocha nas wszystkich, dogląda naszych spraw. Naprawdę próbowałem, ale muszę wam powiedzieć, że im dłużej żyjesz, im więcej się rozglądasz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę z tego, że coś tu jest kurewsko nie tak. Wojna, choroby, zniszczenie, głód, bród, ubóstwo, tortury, przestępczość, korupcja i pokazy łyżwiarskie. Coś tu zdecydowanie jest nie tak. To nie jest dobre dzieło. Jeśli to jest najlepsze na co stać Boga, ja nie jestem pod wrażeniem.
George Carlin przenosi swoją moralność na moralność Boga i myśli że boska opieka to socjalizm.
Więc zamiast być kolejnym bezmyślnym religijnym robotem, bezmyślnie, bezsensownie i ślepo wierząc w jakiegoś strasznego, niekompetentnego ojczyma który ma wyjebane, postanowiłem rozejrzeć się za czymś innym do czczenia. Coś, na co naprawdę mógłbym liczyć. I natychmiast pomyślałem o Słońcu. Tak po prostu, nazajutrz zostałem czcicielem Słońca. (...) Czczenie Słońca jest proste. Nie ma tajemnicy, cudów, teatrzyku, nikt nie prosi o pieniądze, nie ma żadnych piosenek do nauki i nie mamy specjalnego budynku w którym raz w tygodniu zbierają się ludzie żeby porównywać swoje ubrania. I najlepsza rzecz o Słońcu - nigdy nie mówi mi, że nie jestem niegodny. Nie mówi mi że jestem złą osobą którą trzeba uratować. Nie powiedziało ani jednego niemiłego słowa. Traktuje mnie w porządku. Więc czczę Słońce. Ale nie modlę się do Słońca. Wiecie czemu? Nie chcę żerować na naszej znajomości. To nieuprzejme.
Zabawnyą uznaję myśl, że gdyby dziś zamiast Chrześcijaństwa Zachodem panowała jakaś pogańska religia gdzie czci się Słońce, Carlin atakowałby Słońce jako źródło zgnilizny, tępoty i oszustwa w swoim pojmowaniu. Jednocześnie Carlin daje nam pokaz tego, co uważa za fajną religię: żeby było miło i wygodnie i fajnie. A Bóg powinien być kolegą. Może Carlin powinien był poznać Szymona Hołownię. Był taki stary dowcip, jeszcze chyba przedwojenny, który traktował o tym jak inteligent powiedział rolnikowi że jego religią i filozofią jest to by człowiekowi było wygodnie i miał gdzie spać i co jeść i dach nad głową. Rolnik odpowiedział, że praktykantów tych wierzeń ma w chlewie. I takoż to widzę.
Módlcie się o co chcecie, ale co z Boskim Planem? Pamiętacie? Boski Plan. Dawno temu, Bóg ułożył Boski Plan. Włożył w niego sporo myśli, stwierdził że był dobry i wdrożył go. I przez miliardy lat Boski Plan miał się świetnie. Teraz przychodzisz ty i modlisz się o coś. Załóżmy że to coś nie jest w Boskim Planie. Co chcesz żeby z tym zrobił? Zmienił swój plan? Tak dla ciebie? Czy to nie wydaje się dość aroganckie? To Boski Plan. Jaki jest sens bycia Bogiem skoro każdy dureń z książeczką za dwa dolary może przyjść i spieprzyć twój plan?
I jest jeszcze coś; załóżmy, że twoje modlitwy nie zostały wysłuchane. Co wtedy powiesz? "Oh, taka jest wola Boska." "Niech stanie się jak pragniesz." W porządku, ale jeśli to wola Boga i i tak zrobi to co będzie chciał, to po co w ogóle próbować się modlić? Jak dla mnie to wygląda na wielką stratę czasu.
Co jeśli modlitwa jest w Boskim Planie, Geroge? Wybiórcze zestawienie absolutnego fatalizmu z liberalnym podejściem do kwestii wolnej woli nie czyni dobrego argumentu - no chyba że dla ułomków. Właśnie takich które dają się na to łapać, lub właśnie takich, jak mówiący od serca George Carlin o którego płytkości wiedziałaby tylko jego lokalna wioska zwana Nowym Jorkiem gdyby nie telewizja i internet. Pomijam już w ogóle fakt że w Starym Testamencie zdarzają się sytuacje w których ludzie wchodzili w interakcję z Bogiem i wpływali na Jego decyzje. Carlin nie dopuszcza wariacyjności Boskiego Planu, który może wiele zmiennych uznawać za nieistotne i podlegające negocjacjom.
I dla tych z was którzy zaglądają do Biblii po lekcje moralności i wartości literackie, pragnę zasugerować jeszcze kilka innych historyjek. Mogą was zainteresować Trzy małe świnki - ma ładne szczęśliwe zakończenie. Z pewnością wam się spodoba. Jest też Czerwony Kapturek (...) I wreszcie, zawsze znajduję wiele moralnego komfortu w Humpty Dumptym. Najbardziej lubię fragment "I wszyscy konni i wszyscy dworzanie złożyć do kupy nie byli go w stanie" (tłum. z innego źródła). Dlatego że nie ma Humpty Dumptyego i nie ma Boga. Żadnego, nawet jednego, żadnego Boga, nigdy nie było.
Wielki myśliciel George Carlin przemówił
Fragmenty It's bad for ya (2008):
Jeśli ludzie chcą mówić "Boże pobłogosław Amerykę", to ich sprawa. Nie obchodzi mnie to. Ale czegoś nie rozumiem. Jeśli mówią "Boże pobłogosław Amerykę", domyślnie wierzą w Boga, a jeśli tak jest, to musieli słyszeć że Bóg wszystkich kocha. Tak powiedział. Że kochał wszystkich i że kochał ich tak samo. Więc dlaczego ci ludzie proszą Boga o zrobienie czegoś sprzecznego z Jego własnymi naukami?
Jest to fragment jednego z ostatnich występów Carlina. To jest jakość jego argumentacji pod koniec jego życia i to czym się wolał zajmować na stare lata - już bez żadnych hamulców, owczej skóry w postaci obiektywnie śmiesznych żartów lub głębszej myśli - po prostu nawalanie w religię, dawanie ujścia czemuś co wygląda na zwykłą żółć, poziom logiki Korwina.
Błogosławienie wszak nie jest sprzeczne z miłością do każdego. Jezus przyniósł nowe słowo mówiąc o tym że każdy jest dzieckiem Bożym i może dostąpić zbawienia. Ale równa miłość i szacunek do każdego nie oznacza zaniechania bycia sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza i za złe karze. Nie przekreśla to ofiar i darów dla konkretnych osób, choćby możliwie w ramach Boskiego Planu, który tak chętnie przytoczył Carlin. Wciąż przecież mówimy o Bogu który tak samo był Bogiem Kaina jak i Abla lecz to Abel doświadczał większego błogosławieństwa ponieważ składał Bogu lepsze dary. Carlin już nawet nie myśli, tylko wali na oślep.
Powiem wam co Jezus by zrobił. Wszedłby na szczyt Empire State Building i powiedział "Boże pobłogosław wszystkich na świecie, na wieki wieków aż do końca świata." Tak postąpiłby Jezus i tak powinni zrobić ci ludzie [którzy pytają "Co zrobiłby Jezus?"], albo przyznać że "Boże pobłogosław Amerykę" jest po prostu kolejnym pustym sloganem o niejasnym znaczeniu, jak "powodzenia".
No nie wiem, nie wiem. Ale faktycznie to talent walić całą przemowę i silić się na wielkie pokłady gimnastyki retorycznej wyłącznie w oparciu o to że ludzie powtarzają jakieś hasełko które źle nam się kojarzy i musimy na siłę udowadniać że jest ono ZŁE i BEZ SENSU i nie róbcie tego pls. George Carlin bez żadnego formalnego wykształcenia po wielu latach bezbożnego życia na starość w końcu osiągnął poziom zakłamanych pseudointeligentów kryjących swoje patoprzemyślenia pod potokiem inteligentnych słów żeby zdawało się że te coś znaczą, których uczelnie wyższe produkują zwykle w 3-4 lata. I tak biedny George żył całe życie w buncie, ciesząc się niemal że nie dał się przemielić systemowi edukacji, ale gdyby się mu dał to trafiłby w to samo miejsce, tylko 50 lat wcześniej i mógłby się tam dłużej pławić. Tragedia.
Ale jeśli myślicie że macie prawa to pozwólcie że was zapytam - skąd one pochodzą? Ludzie powiedzą "Cóż, pochodzą od Boga". Kurwa, znowu z tym lecimy. Wymówka Boga. Ostatnie schronienie człowieka bez odpowiedzi i bez argumentu - "pochodzą od Boga". Wszystko czego nie potrafimy opisać musi pochodzić od Boga. Osobiście uważam że gdyby wasze prawa pochodziły od Boga, dałby wam prawo do jedzenia każdego dnia i do posiadania dachu nad głową. Bóg by się wami opiekował.
Kolejni chrześcijanie ostro zaorani przez rycerza ateizmu. Co ciekawe Carlin nie pozostaje konsekwentny w swoich retorycznych zapasach. Gdy może, obraża Boga za nieutopijny świat, odbiera Mu boskość, wyklina Go i neguje Jego istnienie. Ale gdy ktoś mówi że od Boga pochodzi coś powszechnie uznawanego za korzystne i ciężko za to Boga zganić, to będzie wysuwał że jest to i tak nieidealne i Bóg zrobiłby to lepiej. I tak w koło Macieju, polowanie na Boga przez całe życie byle się nie zgodzić i wyśmiać. Carlinowi religia była niepotrzebna, bo tak się złożyło że nigdy nie znalazł się w sytuacji któraby tego wymagała. I tak przeszło mu całe życie, na idiotycznych bojach gdzie na przemian musiał odwoływać się do moralności i dobra żeby OBNAŻAĆ WIELKĄ HIPOKRYZJĘ KOŚCIOŁA - oczywiście w przerwach między swoimi skeczami gdzie dla beki życzył śmierci połowie świata.
I tak dalej, nie przedłużajmy. Oczywiście tego typu argumenty przeplatane są z bardziej bądź mniej udanymi żartami i ciekawymi spostrzeżeniami - nie staram się tu przedstawić Carlina w jak najgorszym świetle i nie mam "bólu dupy" o to co wygadywał - niektóre z jego żartów uważam za całkiem udane - ale przytaczam to wszystko by dojść wreszcie do konkluzji.
SUMMA SUMMARUM
Carlin przeżył swoje życie półdziko. Wykrzyczał swoje i odszedł, nigdy w pełni nie integrując się z cywilizacją jako tako. Bywał osobą toksyczną oraz elementem patologicznym i akceptował to w sobie jako swoją naturę i bycie sobą, bycie człowiekiem myślącym. Uniknął aborcji, wychowany został przez wierzącą matkę a podstawowe wykształcenie zatrudnili mu duchowni. Dzięki nim w młodości otrzymał swój sprzęt audiofoniczny. Dorastał pod opieką tej jeszcze silnie konserwatywnej Ameryki, gdzie ludzie przysięgają na Biblię i Boga, czego nigdy nie potrafił zrozumieć (ani uszanować). Dostawał pracę od ludzi którzy nawet nie wyobrażali sobie że faktycznie bliżej mu do ludzi upodlonych i pozbawionych treściwego przewodnictwa duchowego, że można woleć być kimś takim niż szanowanym człowiekiem w telewizji w której nie przeklinamy.
Dostał od nich wszystko i nigdy nie był im za to wdzięczny. Nigdy nie zreflektował jak wiele zawdzięczał na start ludziom którzy żyli tym, co on uznawał za brednie. Mógł faktycznie osiągnąć swoją sławę i traktować to jak ostateczny dowód spełnienia jak typowy AUTORYTET ale przez to w istocie do końca życia pozostał ułomkiem. Charles Manson, który był zaledwie 3 lata starszy od Carlina i pochodził z rodziny wprost patologicznej (i również rozbitej) także nie ukończył szkoły i posiadał zupełnie odmienną percepcję i żył życiem które było wokół niego. Mansona można właściwie podejrzewać o bycie szaleńcem ale on też był człowiekiem inteligentnym, podzielił się ze światem kilkoma błyskotliwymi przemyśleniami i jedną z nich chciałbym tu przytoczyć:
Jestem naprawdę głupi. Jestem bystry w niektórych sprawach, ale w innych jestem głupi.
Manson wielokrotnie wykazywał że jest głupi, ale przynajmniej jest na tyle bystry, że to zauważa. Posiadał instynkt samozachowawczy który odciągał go od poczucia wyższości względem innych i bombardowania krytycyzmami odmiennych stylów życia. Nie zgadzał się z establishmentem, wielu ludzi uznawał za zakłamanych i skorumpowanych, faktycznie usiłował doprowadzić do wojny rasowej (którą uważał za nieuniknioną - był prekursorem akceleracjonizmu), ale w całym swoim szaleństwie i prymitywnym obyciu posiadał gdzieś tą cząstkę, której Carlinowi brakowało. Z wielce uznanym komikiem i legendą w jakiejś kategorii moralnej wygrywa psychopatyczny instygator brutalnej rzeźni.
Jeszcze przed swoją śmiercią George Carlin stał się kolejnym prorokiem ułomków - zdecydowanie bardziej godnym niż Karol Marks, który życie spędził tocząc autystyczne boje w gazetach, wyzywając Żydów i murzynów, okazując pogardę dla kobiet i gejów i umierając w biedzie i zadłużeniu, utrzymywany przez przyjaciół - ale wciąż prorokiem ułomków. Podawany dziś na youtube i prywatnych blogaskach prawie wyłącznie ze względu na swój przekaz antyreligijny. Z komedii i faktycznych mądrości zostało niewiele - nikogo już nie obchodzi skecz o śmiesznych odgłosach robionych w klasie i zachowywaniu najlepszych dowcipów aż ktoś zacznie pić mleko na stołówce - cała niewinność zdechła, a nośność ma tylko to walenie w Boga. To jest wartość nadrzędna dla jego obecnych czcicieli.
Idealną tego puentą i podsumowaniem powyższego akapitu niech będzie scena z jego pogrzebu, na której wychowany na jego twórczości komik nowego pokolenia CK Louis z pewną czułością i dumą wspominał jak wspaniały był George w chwili, gdy wyszedł na scenę i nie czekając aż wrzawa i oklaski ucichną zaczął od słów "Dlaczego ludzie którzy są przeciwko aborcji to zwykle ludzie którch i tak nie chciałbyś wyruchać?", co miało być testamentem tego, jak wolnym duchem i nieskrępowanym performerem był zainteresowany.
Jeśli zapytacie mnie, to powiem wam że całe życie zmarnowane.
Mig
Komentarze
Prześlij komentarz