Sztafeta największych cnót
Gajusz Juliusz Cezar nie bez powodu uznawany jest do dziś za jednego z największych wodzów w historii. Nie przez spektakularną ilość wygranych bitew (bo choć tych tych było kilkanaście, może z 20, taki Napoleon odbył ich ponad 40), nie przez ilość zajętej ziemi (bo choć ta była spora, w tej materii Cezar ustąpić musi pola takim dowódcom jak Czyngis Chan lub Aleksander Macedoński), wreszcie nie przez tytuł złotego dowódcy, który nie przegrał żadnej bitwy w swoim życiu (którym to honorem może się poszczycić np. nasz rodzimy generał Stanisław Maczek).
Cezar był wielki ponieważ bitwy w jego wykonaniu były zjawiskiem spektakularnym - mieszanką doświadczenia, geniuszu podsuwającego najbardziej szalone pomysły, oraz niezwykłego momentami szczęścia. Przygody Juliusza Cezara fascynują mnie o wiele bardziej niż przygody Sindbada żeglarza czy inne baśnie tysiąca i jednej nocy, bo po pierwsze traktują o tym co możliwe, a po drugie są ważną lekcją historii, nie tylko dla chłopców lubiących żołnierzyki.
GALLIA EST OMNIS DIVISA IN PARTES TRES
Zacznijmy od tego, że Cezar nie był normalny. Ponoć miał skurwysyńsko duże parcie na zostanie kimś wielkim i jakoś tak się zdarzyło, że przez pierwsze 30 lat nie miał szansy na wykazanie się. W końcu wysłano go by zarządzał prowincją w Hiszpanii, z czym wiąże się pewna anegdota według której Cezar obejrzawszy pomnik Aleksandra Wielkiego miał wpaść w szloch, bowiem miał wtedy tyle lat co Aleksander w chwili śmierci i pies z kulawym chujem o nim nie słyszał kiedy to Aleksander nastrzelał sobie tyle fejmu że jego pomniki dalej stały (skąd pomnik Aleksandra Wielkiego w Hiszpanii pod rzymskim panowaniem - nie pytajcie mnie kurwa). Cezar wtedy ogólnie był zadłużony (był cwaniakiem który umykał do wysokich urzędów by uniknąć więzienia za długi) i wszyscy na niego srali.
To właśnie jako gubernator południowej Hiszpanii Cezar wziął się wreszcie za budowę swojej legendy, postanawiając wziąć barbarzyńską część półwyspu za mordę. W tym celu uformował X legion - swój własny, osobisty, najukochańszy i najbardziej zaufany. Z jego to właśnie pomocą rozjechał dwa plemiona iberyjskie i wrócił do Rzymu jako uznany dowódca. Następnie wyprawił się za Alpy i podbił Galię, popłynął dwukrotnie na wyspy brytyjskie, stłumił wielki bunt w Galii, wyprawił się za Ren. Dokonywał wyczynowych osiągnięć zwiększając swoje wpływy i kończąc w pierwszym Triumwiracie, co uczyniło go jedną z najważniejszych osób w Rzymie.
Po tym jak Marek Krassus dał dupy pod Carrhae i umarł, wszystko się posypało. Cezar nie chciał oddawać swoich jedenastu legionów (to dużo, zaczynał w Galii z czterema), mimo że skończyła się jego kadencja gubernatora. W pewnym momencie na Cezara czekano w Rzymie już tylko po to żeby go osądzić i mu upierdolić łeb maczetą za niesubordynację. Cezar w zaistniałej sytuacji stwierdził że wyjebie z gonga pipiprawakom w Rzymie i tak też pogonił z Italii frakcję Pompejusza, wydymał lojalistów w Hiszpanii, poleciał napieprzać się w Grecji, po czym udał się w pościg za Pompejuszem do podległego Rzymowi Egiptu. Egipcjanie zarżnęli Pompejusza jak wieprza co bardzo Cezara wkurwiło (mimo wszystko byli kumplami) i po krótkiej dramie doszło do powerplayu przez co Cezar spędził pół roku czekając na posiłki, oblężony w Aleksandrii przez lokalnych patusów. Wracając do domu zahaczył jeszcze o Anatolię, gdzie poskładał frajernię z Pontu i wrócił do Italii, z której uderzył na Afrykę żeby dobić frakcję pompejańską. A potem go zajebali kosami jak pedofila w jakimś podrzędnym pierdlu.
CUDA CEZAREJSKIE
Wiem, brzmi to jak typowe CV kasjera w Biedronce, ale to właśnie detale tych przygód są niezwykłe; W bitwie pod Alesią Cezar zdecydował się na oblężenie dobrze ufortyfikowanej placówki i wzięcie buntowniczych Gallów głodem - w tym celu zbudował wielki okop wokół osady i obsadził go wieżyczkami. Problem w tym, że tego właśnie chcieli Gallowie, planując wezwanie potężnych posiłków i uderzenie na Rzymian z obu stron. Kiedy Cezar połapał się co jest grane, kazał zbudować drugi okop wokół swojego okopu - technicznie rzecz ujmując zbudował okop wokół całego świata zewnętrznego. Gallowie mający potężną przewagę nie byli w stanie sforsować tych linii ani z jednej ani z drugiej strony, w efekcie czego oblegana armia skapitulowała. Oczywiście łatwo nie było i momentami było zbyt gorąco, ale jakaż to była przygoda.
Pierwsza wyprawa do Brytanii w ogóle była fikuśnym pomysłem. Armia wypłynęła bez większych zapasów a samo lądowanie przypominało D-Day. Część statków została zniszczona przez silne wiatry i tak Cezar utknął na wyspach otoczony wrogimi plemionami, staczając kilka ryzykownych potyczek zanim flota nie została odbudowana przez żołnierzy żywiących się dziczyzną z lasu. Podczas drugiej wyprawy zresztą, jego statki również się połamały i rzymianin znów był w rękach losu.
W przygotowaniach do swoich bitew Cezar namiętnie budował mosty, okopy i mury - nie była to zwykła kwestia dobrania miejsca i czasu żeby się potykać, istnymi zawodami stawało się samo ustawienie się w dominującej pozycji. Dobrze podkreślone to było podczas wojny domowej, kiedy obie strony konfliktu stosowały taktykę jebania się na pozycje - pod Ilerdą Cezar zaczynał na pozycji straconej, odcięty od zapasów i z obozem zalanym wylewającą rzeką. Dzięki kilku mostom i przekopowi udało mu się odzyskać linię zaopatrzenia i skierować bieg rzeki na obóz nieprzyjaciela, co wywołało szereg dziwnych baletów pozycyjnych po których armia republikańska znalazłszy się w szachu poddała się, poddając bez faktycznej bitwy swoje pięć legionów Cezarowi.
W bitwie pod Dyrrhachium przeciwko Pompejuszowi, doszło wręcz do sytuacji w której żołnierze Cezara i Pompejusza ścigali się budując równoległe palisady - jedni by otoczyć drugich, a drudzy by nie dać się otoczyć pierwszym. Podczas oblężenia w Aleksandrii Cezar odcięty od wody postanowił wykopać studnię w środku miasta i oczywiście mu się poszczęściło dzięki czemu nie zdech.
Cezar często odwracał swój los wysyłając gdzieś mały oddział z dupy, aby ten wykonał jakąś dziwną robotę i ukłuł przeciwnika tam, gdzie boli. Właściwie to każda jego kolejna bitwa była coraz bardziej niedorzeczna i przypominała trochę typowe anime gdzie bohaterowie już w pierwszym sezonie ratują świat, ale z czasem poprzeczka tylko rośnie do absurdalnych proporcji a oni i tak ostatecznie wygrywają. Bitwa pod Ruspiną to absolutny peak, która wręcz liczona jest jako porażka Cezara, ale sam fakt że uszedł z niej żywy i jeszcze nie stracił swoich legionów to efekt cudu i potężne L dla Optymatów. Obok samego szczęścia, niejednokrotnie dupsko Cezarowi ratowały doświadczenie, odwaga i lojalność jego żołnierzy.
WŁADCA UŁOMKÓW
I ja właśnie o tych żołnierzach chciałem, od początku do nich dążyłem. Przez cały ten czas Cezarowi towarzyszył jego ukochany Legio X Equestris. Nie zawsze zawsze - np. nie przekraczał z nim Rubikonu - ale podbijał z nim Galię, bywał z nim w Brytanii, kopał rowy pod Alesią, głodował pod Ilerdą, walczył u jego boku pod Dyrrhachium i Farsalos. Po absolutnym wydymaniu tego człowieka jakim był Pompejusz, część legionów została odesłana do Italii. No i siedzieli. I siedzieli. I kontrakt im się skończył. I hajs nie przychodził. I jakoś tak niezręcznie się zrobiło, poczuli się deczko wydymani przez Cezara więc niektóre z tych legionów się zbuntowały i zaczęły sobie plądrować co by sobie czas umilić. Lokalne elity usiłowały z nimi porozmawiać, ale to byli prości wojacy nieznający się na dyplomacji i umiejętnie stosowali jedyny sprawdzony manewr na uchronienie się przed sztuczkami rzymskich filozofów czyli po prostu ich zabijali zanim ci zaczęli pieprzyć swoje dyrdymały.
Gdy Cezar wrócił z Egiptu przez Anatolię, zaczął zbierać armię na ostateczną walkę z wojskami starej republiki. Ludzi potrzebował, a technicznie był spłukany. Uwierzcie, że naprawdę przydałyby mu się te cztery legiony, które właśnie grasowały we Włoszech. Postanowił więc z nimi porozmawiać. Mimo ostrzeżeń wybrał się do nich i zaczął bajerę. Chłopaki chcieli posłuchać co "stary" ma do powiedzenia, choćby z faktu że nie był dla nich losową gadającą głową. I wtedy Cezar dał im do zrozumienia że ich nie potrzebuje, że poradzi sobie w Afryce bez nich i zasypie ich złotem gdy stamtąd wróci żeby się rozliczyć, ale ogólnie to chuj im w dziąsło za to że się od niego odwrócili. Prostych siepaczy wzięło to z zaskoczenia i zadało obrażenia krytyczne w serduszko bo oni właśnie liczyli na to że wyciągną od niego milijon złoty bo są mu potrzebni i niezastąpieni, a on bezceremonialnie wyszedł i powiedział że życzy wszystkim swoim hejterom wielkiego czarnego gnata w dupie.
Swoją retoryczną sztuczką Cezar nawrócił legiony, rozpalając w nich ponów ogień lojalności i sprawił, że żołnierze sami prosili o wybaczenie i szansę na odkupienie win. Zaciągali się jako ochotnicy, nie żądając pieniędzy. Cezar cośtam poburczał że nie ale oczywiście potem przybił pionę z większością legionów. Większością, bo jednym ze zbuntowanych legionów był jego ukochany, pierworodny Legio X Equestris, za którego zdradę Cezar chciał się jeszcze poznęcać. Tym to już w ogóle odjebało, sugerowali nawet żeby ich zdziesiątkować (decimatio - jedna z kar wojskowych w Rzymie która polegała na zabiciu co dziesiątego żołnierza w legionie) w ramach kary ale dopóścić do służby. "Cezarze, zbijemy sb tylko nam wybacz!" - krzyczeli. No i oczywiście przybili sztamę i popłynęli wspólnie do Afryki zabijać ludzi.
RECEPTA NA BAŚNIOWE HISTORIE
Tak oto Cezar odbył przygody ze swoimi wojakami, pokłócił się z nimi i znów pogodził, by stoczyć razem decydujące starcie w historii Republiki Rzymskiej. Tak odkrył, że prawdziwym Rzymem nie były miasta, drogi i mosty, tylko przyjaciele których poznał po drodze. Ale jak właściwie do tego doszło? Jak to się złożyło, że Cezar oprócz bycia dobrym dowódcą okazał się jeszcze gościem który potrafi nieźle nagadać kilku tysiącom patusów z mieczami? Zastanówcie się ile czynników musiało dobrze zagrać w tamtej sytuacji. Jednym z nich było to, że Cezar po prostu został wychowany w dostojnej kulturze i dbał o swoje umiejętności. Rozwinął się jako człowiek wolny i inteligentny. Niejednokrotnie wykazywał się odwagą i troską wobec swoich ludzi, ale też wiedział jak korzystać z podstępów i socjotechnicznych intryg. Wiedział jak nacisnąć swoich ludzi, żeby odbudować w nich bezgraniczne zaufanie. Pewnie mógł ich na pewien czas olać. Albo rozbić w bitwie. Ale wolał wybrać właśnie rozmowę i ponowny werbunek, choć w wyniku nieszczęśliwego przypadku mógł tam się zbłaźnić i zginąć.
Większość ludzi by tak nie postąpiła - albo przez swoje wąskie horyzonty albo w wyniku braku zaufania do swoich umiejętności i szczęścia. Większość ludzi nie wykazałaby się tymi cnotami, którymi wykazał się Cezar. I większość ludzi nie rozwiązałaby tej sytuacji w sposób godny opowiadania. Ale jednak był to Cezar i zachował się słusznie. Jego wyczyn został zapisany w historii i czytamy o nim do dziś, bowiem jest to informacja ważna, ciekawa, inspirująca. Jak historia o Lucjuszu Kwinkcjuszu Cyncynacie, który został dyktatorem Rzymu na czas wojny, a później zrzekł się władzy i wrócił do orania pola. Jak sytuacja, w której Aleksander Wielki również udobruchał przemową swoich ludzi, którzy mieli już dość jego wędrówki na kraniec świata. Jak wiele innych tego typu epizodów w historii świata ogólnie.
W ten sposób właśnie w chaotycznej sieci jednostkowych wielkich ludzi mierzących się z historią przekazywana jest dalej sztafeta największych cnót - sztafeta fantazji zdolnej pokonać wszelkie trudności i zwątpienia, zdolnej pchnąć człowieka do wielkości. Podejście zupełnie niecodzienne, nie biorące się z etosu zwykłego życia, niezrozumiałe dla większości ułomków. Nawet jeśli nie jesteście z dobrego domu i nie mieliście w życiu wielkich mentorów, wciąż możecie się uczyć inicjatywy, karmieni właśnie takimi historiami. I to wam szczerze polecam, ponieważ ktoś musi przekazać tę sztafetę następnym pokoleniom.
Mig
Komentarze
Prześlij komentarz