Fargo sezon 4 – szybka recenzja
Uwaga SPOILERY!
Bardzo mnie rozbawiło, że chociaż próbowano w tym sezonie
zbudować jakąś wielką murzyńską godność, to jednak nie porzucono nieśmiertelnego
archetypu murzyna-złodzieja. No i całkiem komicznie dorzucono WIELKĄ KLĄTWĘ
BIAŁEGO CZŁOWIEKA, która ciągnie się pokoleniami i spędza sen z powiek kolejnym
generacjom murzynów. A przecież oni by tak chcieli wieść normalne życie…
Biała, stuknięta pielęgniarka to mocny punkt całej imprezy. Podobała mi się ta
chodząca psychoza, choć darować sobie mogli aspekty gorszące, dotyczące sfery
seksualnej. Tzn. ja bym sobie to darował, oni ze względów komercyjnych musieli
to wcisnąć. Oczywiście starano nam się pokazać rudowłosą wariatkę w jak
najgorszym świetle i nie bez powodu stanowiła ona kontrast dla młodej,
dynamicznej, inteligentnej i oczytanej murzynki, która jest krzywdzona przez
system i mafie. Nie bez powodu pielęgniarka była jej nemezis. Oczywiście w tym
starciu musieliśmy z moralnych względów kibicować jednak opętanej morderczyni,
bo wyszczekany dzieciak emanował pysznymi przywarami, które stanowią zalążek
cywilizacyjnej degrengolady. Wielka sprawa i odpowiedzialność za przyszłe
pokolenia kazała obrać stronę Oraetta’y Mayflower. Psychopatce się nie powiodło
i straciliśmy dobre, rasistowskie działo. Oraetta rozumiała, że zapędy
murzyńskiej hołoty trzeba temperować, dla ich własnego dobra! Choć kiedy sama o
tym wspominała, to pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy. To raczej zdrowy instynkt
rasowy – wewnątrzrasowe uszeregowanie kompetencji i potrzeb. Oczywiście koksu i
innych używek nie pochwalam. Istnieje prawdopodobieństwo, że gdyby dziwaczna
pielęgniarka mniej wciągała, to mielibyśmy szansę obejrzeć jeszcze więcej
popisowych zagrań. Też mieliście wrażenie, że jej chód był na przyspieszeniu
pokazany?
Pora na metanarrację sezonu, czyli upadek zasad. No bo tak:
syn pragnie śmierci ojca, syn pragnie śmierci brata, włoska mafia pragnie
odrzucić formację rodziny w biznesie w imię maksymalizacji zysków. Mamy tutaj ukazane
kształtowanie się krwiożerczych praktyk nastawionych jedynie na zielony dolar. Po drugiej stronie mafia murzynów i tam sprytne
scenariuszowe zagrywki. Bo niby oni przedstawieni jako równie przebiegli i bezwzględni,
ale kiedy przychodzi co do czego, to bardzo przywiązani do swoich bliskich:
rodziny i przyjaciół. Ależ przeżywają tragedie, że gotowi zamordować! Ale powstrzymują
się! Jakiś przejaw miłosierdzia. Włoski dzieciak ma wśród murzynów zapewnione
wielkie ciepło rodzinne i nawet mu dobrze, ale murzyński dzieciak do złych Włochów
nie chce i źle mu tam. No i w sumie trafia w ręce żymianina, a ten go już odpowiednio urabia
ideologicznie (znajome xD?). Co więcej, rabin ratuje murzyna przed śmiercią!
Wyrywa z sideł opresji białej mafii i ukazuje wolny świat. Jest również ta paralela,
że niby ten murzyn i żymianin, to tak naprawdę bracia tego samego losu, że
skrzywdziły ich zatargi RODZIN. Teraz muszą podążać samotną ścieżką i być
kowalami własnego losu, obalić struktury…
Policja jest oczywiście skorumpowana. Nieskorumpowany mormon jest dziwakiem,
czyli jest mormonem i spotyka go przeznaczenie frajera, czyli dostaje kulkę od
jeszcze większego frajera, którego zdążył zakwalifikować jako zagrożenie, ale jednak
mu zaufał. Szef murzynów – Loy Cannon to typowy luzak o wielkim sercu. Surowy
brat dla swoich braci, ale również troskliwy gospodarz. Dysponuje zestawem nikomu
niepotrzebnych rad życiowych, które mogą się wydawać czymś głębokim, gdy są
wypowiadane z pozycji autorytetu. Robi za tego sympatycznego gościa, bo jako
jeden z nielicznych stara się egzekwować jakąś sprawiedliwość. Włoska mafia
dysponuje najlepszą postacią, czyli bratem prosto z Półwyspu Apenińskiego – Gaetano.
Chłop wygląda jak połączenie Mussoliniego z Otto Skorzenym xD Jest totalną
destrukcją, choć przy tym gościem głęboko przywiązanym do rodziny – nawet ślepo.
Potrafił sobie niezwykle zgrabnie zracjonalizować przebaczenie bratu próby
zabicia go cudzymi rękoma. Mam takie wrażenie, że jest taki typ człowieka –
inteligenta bestia, która nie zamierza gromadzić mądrości, ale wykorzystuje w
pełni potencjał prostych prawd, które poznała. Kimś takim jest Gaetano. No on
ma jeszcze socjopatyczne zapędy i potężny kult pracy. Zabawnym jest fakt, że dostając
kulkę w łeb od wroga nie mógł zginąć i musiał dopiero sam sobie wypalić z gnata
i wylać własny mózg na ulicę. Jak na Fargo przystało – bardzo kuriozalna śmierć.
Zapomniałbym o ojcu wspominanej już murzynki – reprezentantki świeżego pokolenia
krnąbrnych dzieciaków (piekielnie mądrych!!! jakich to ona obrazów nie zna i
jakże ślicznie posługuje się językiem francuskim…). Ojciec ten jest kukoldem.
Jest białym, uprzywilejowanym gościem i z niewiadomych przyczyn dopuszcza się
zdrady rasy. Można to wyjaśnić faktem, że jest kukoldem. Ale żeby aż tak? W
dodatku jego żona murzynka ma widoczną osobowość dominującą. Chłop ma niewiele
do powiedzenia we własnym domu. Ciekawe czy może korzystać z łazienki bez
pozwolenia. On stanowi przykład durnej uległości, która doprowadza do rozkładu
komórek społecznych. Jestem przekonany, że brak twardej ręki doprowadził do
popadnięcia w kłopoty finansowe i do skorzystania z pomocy mafii (pomysł żonki,
ajakże). Panowie o dobrych intencjach, podziękujcie jemu podobnym za dzisiejszy
rynek matrymonialny!
Jest mnóstwo ukłonów w stronę Ojca Chrzestnego, co mi się
podobało. Na szczególną uwagę zasługuje scena, kiedy Loy trzymający torbę z
pomarańczami dostaje kosę w plecy. Trochę aż nazbyt oczywiste, że taka charakterystyczna
szara torba z tymi właśnie owocami ściąga na delikwenta próbę zabójstwa. Ale i
tak bardzo sympatyczne nawiązanie! Ogólnie cały serial jest ładny. Kostiumy
pierwsza klasa. Zdjęcia też eleganckie. Brakowało trochę typowego dla Fargo
śniegu i takiego oddechu chłodu. Wciąż atmosfera przyjemna. Scenariuszowo
pewnie najgorszy sezon, ale klimatu nie można odmówić. Mogło być trochę więcej
brudu. Czarno-biały odcinek był całkiem intrygujący i dobrze zrealizowany – nie
zabrakło sił żywiołów, czyli tej manifestacji przypadku we wszechświecie. Na
koniec jeszcze, odnośnie śmierci Loya – zabawnym ponownie jest, że zabija go
murzyn. Konkretnie murzynka. Wiadomo, że tutaj chodzi głównie o zdradę i zemstę,
ale wciąż przedstawić można przejawiające się w świecie prawidło, że murzyn
murzynowi katem. I nawet w obliczu apelów do samych siebie o to, że powinni się jako rasa
jednoczyć i wspierać przeciwko opresyjnemu systemowi BIAŁEGO CZŁOWIEKA, to oni pozostają tylko
zbieraniną przestępczych indywiduów i nie omieszkają się zadźgać nożem w imię niskich
pobudek. Dodam, że kryminalistka, która odebrała dzieciom ojca
była LGBT i gustowała w Indianach.
Rublow
Komentarze
Prześlij komentarz