Dlaczego Wiedźmin Netflixa był słaby, ale i tak czekam na drugi sezon?

     Pierwszy sezon pochłonąłem jednego dnia. Oglądało się całkiem przyjemnie. Jednak poczucie niedosytu i zawodu towarzyszy mi do dzisiaj. Dlaczego, i czy można było to przewidzieć? Już wyjaśniam. Mam nadzieję że spoiler alert w tym miejscu jest oczywisty dla każdego.

    Na początek jednak będę bronił serialu w kwestiach w których uważam, że jest krytykowany niesłusznie. Na pierwszy ogień idą murzyni. "Ale jak to? Przecież wiedźmin to średniowieczna Europa z potworami, elfami, krasnoludami i magią. Co tam robią czarni?". Chyba każdy kto czyta ten tekst widział takie komentarze w rodzimym internecie. Co z nimi jest nie tak? Ano to, że to gówno prawda. Daje nam o tym znać chociażby sytuacja z Ciri będącą panią miejsc i czasów, która uciekając ze świata elfów Aen Elle błądzi po różnych światach i trafia pewnego razu do naszego, a dokładniej do średniowiecznej Francji. Na kontynencie na którym dzieje się akcja książki ludzie są wygnańcami którzy przybywają tam na okrętach kilkaset lat po elfach. Murzyni po prostu mogli być na tych okrętach. Czarne elfy to już inna inszość. Nie mam pojęcia czy ktokolwiek zrobił to wcześniej w innym dziele z gatunku fantasy. Jest to pewnego rodzaju złamanie gatunkowego wyobrażenia o tej rasie. Dla mnie akceptowalne. Nie akceptuję za to faktu, że Fringillę Vigo odgrywa czarnoskóra aktorka. Kuzynką tej postaci jest przecież księżna Toussaint Anna Henrietta. Ciężko mi też przyzwyczaić do tej postaci biorąc pod uwagę wątek jej romansu z Geraltem w ostatnim tomie sagi.

    Bronię też decyzji castingowej związanej z Ciri. Postać ta podczas rzezi Cintry miała 12 lat. Jednak odgrywa ją wówczas 17-letnia Freya Allan. Postarzono tą postać z tego samego powodu co postacie Gry o tron. Ciri w książce w wieku 15 lat ma lesbijski romans. Sceny erotyczne z tak młodą aktorką byłyby niedopuszczalne, a Netflix na pewno nie odpuści sobie takiego wątku. Kolejną rzeczą której bronię jest pomieszanie linii czasowych. Większość osób to krytykuje twierdząc, że scenarzyści stworzyli niepotrzebny chaos, który nie pozwala się połapać ludziom, którzy nie czytali książek. Jeśli ktoś ogląda serial bez skupienia jednocześnie przeglądając instagrama i facebooka, to się nie dziwię, że nie może się połapać. Takim osobom gorąco polecam zapoznanie się z tekstem redaktora Rublowa "Cisza budująca dobrobyt". Scena w której linię czasu się łączą i okazuje się, że Geralt był obecny w samym środku wydarzeń podczas rzezi Cintry jest jedną z lepszych w całym serialu.

   Przejdźmy jednak do krytyki. Pierwsza lampka ostrzegawcza zapaliła mi się przed premierą po zapowiedzi showrunnerki Lauren S. Hissrich o tym, że od pierwszego sezonu będziemy mieli trzy główne postaci czyli Geralta, Yennefer i Ciri, a także postaci te dostaną mniej więcej tyle samo czasu na ekranie. Pierwszą myślą było "co do kurwy?" przecież mają adaptować dwa pierwsze tomy opowiadań, a tam Yennefer i Ciri jest bardzo mało. Po co dawać Ciri tyle czasu na ekranie na pozakanoniczne sceny, skoro później jej wątek zajmuje praktycznie tyle samo miejsca co wątek Geralta? Po co marnować na to czas kiedy ma się tylko 8 odcinków i aż 13 fajnych opowiadań, które można przenieść na ekran? W ogóle jak można było to spierdolić mając do dyspozycji opowiadania czyli proste historię od A do Z, które wystarczy tylko rozpisać na sceny? Scenarzyści z Netflixa w kilku przypadkach pokazali, że się jednak da. Jeśli chodzi o Yennefer, to w pierwszej chwili pomyślałem podobnie. Potem jednak zacząłem się przychylać do opinii, że taka geneza tej postaci może być nawet ciekawa, ale pod jednym warunkiem, a mianowicie jeśli będzie to dobrze zrobione. Niestety Aretuza wyglądała jak tani Hogwart. Yennefer z Chupa Chupsem w mordzie i nieutalentowane czarownice zamieniane w elektryczne węgorze będące paliwem zasilającym mocą całą szkołę. Kto to kurwa wymyślił?

    Jednak to nie są najgorsze wybryki scenarzystów. Znacznie bardziej szkaluję pominięcie spotkania Ciri i Geralta w Brokilonie. Jak można było pominąć tak kluczowy wątek, który jest fundamentem dla relacji między tymi postaciami. Scenarzyści próbowali to wynagrodzić wstawiając z dupy Brokilon do kilku scen. Nie wyszło. Kolejnym co w serialu nie zagrało i należy szkalować jest Nilfgaard. I nie chodzi mi tu o te śmieszne zbroje przypominające jajca po dłuższym kontakcie z wodą. Chodzi mi o zrobienie z tego Cesarstwa Imperium Zła, w którym Fringilla jest Berią a Cahir marszałkiem Żukowem. W ogóle zrobienie z Cahira potężnego złodupca to jest jakaś aberracja. W książce był po prostu zwykłym, młodym i niedoświadczonym rycerzem, któremu przypadło zadanie pojmania Ciri. Tutaj kładzie Vilgefortza jak Najmana, a pragnę przypomnieć że w Krwi Elfów Ciri radzi sobie z nim bez większych problemów. Idąc tą logiką skoro Ciri rozwaliła Cahira, a ten położył Vilgefortza, a Vilgefortz Geralta to znaczy, że Ciri jest lepszym szermierzem od Geralta. Weird shit. 

    Dobra. Dosyć już tego znęcania się nad serialem. Pora powiedzieć czemu mimo wszystko dobrze się to ogląda. Tym powodem jest Geralt. Sceny z Henrym Cavillem ciągną ten serial za uszy. Bardzo fajnie oddano też jego relacje z Jaskrem, którego rewelacyjnie gra Joey Batey. Dlatego tak bardzo żałuję zmarnowania cennych minut na farsę z Aretuzą i błąkanie się Ciri po lesie z jej elfim przyjacielem, który później mówi jej "żałosna jesteś w chuj dwulicowa, nara". Gdyby nie to moglibyśmy zobaczyć na ekranie jeszcze co najmniej ze dwa wiedźmińskie opowiadania. 

    I wreszcie na koniec. Dlaczego czekam na drugi sezon? Bo będzie na motywach Krwi Elfów gdzie liczba scen z Ciri, Geraltem i Yennefer jest mniej więcej wyrównana, więc scenarzyści z musu oszczędzą nam oglądania ich wysrywów. Dlatego czekam z nadzieją na nowy sezon, chociaż jestem na 99% pewny, że i tak nie spełni moich oczekiwań.

Wiedźmin szkoły Węgorza Zawisza Tęczowy

Komentarze