By zachować sens
Zagubienie
Nie można żyć po prostu żyjąc, obcując ze zjawiskami i nie rozmyślając nad ich naturą. Choć może wielu robi coś pozornie zbliżonego, to patrząc na nich zapominamy, że korzystają z wypracowanego dziedzictwa. Ludzie tacy mogą się zarzekać, że nie identyfikują się z niczym, co ich otacza, że mają własne życie i są wyłącznie „sobą”. To kłamstwo powodujące narastającą zgniliznę. Odrzucenie tożsamości prowadzi do wewnętrznego konfliktu. Frank Herbert pisał, że każdy człowiek to mała wojna. Czyż nie jest tak? Czyż buntownik nie próbuje uporczywie walczyć z własnym powołaniem? Czyż nie każdego szarga sumienie starające się ukazać błędy? Błędy strącające nas ze ścieżki doskonałości. Błędy, które oddalają nas od spokoju serca. A takim błędem jest zaprzeczenie uwarunkowaniom i tradycji, która zawsze będzie się składać na ludzką osobowość. Nawet słowa, którymi wyrażamy często bluźniercze stanowiska, są przecież częścią naszej kultury. Posługiwanie się więc nimi w celu przeprowadzenia rewolty przeciw dziejowemu charakterowi, którego jest się wieczną częścią, nosi znamiona autodestrukcyjnego absurdu. Wszelkie ruchy ideologiczne, które obierały sobie za cel zrzucenie łańcuchów tradycji, zburzenie norm, wyzwolenie spod rzekomych ucisków, kończyły się krwawym niepowodzeniem i chwilowym triumfem chaosu. Bo koniec końców człowiek i tak kierował się ku kolejnej odmianie jakiegoś porządku mogącego trwać pokoleniami. Pojedyncza jednostka nie posiada jednak na własność wspólnoty, która prokurowałaby budowę ładu. Oczywiście może liczyć na wsparcie innych, ale nikt nigdy nie będzie mógł współdzielić świadomości bytu – na tym polu nikt nigdy nie będzie brał udziału w cudzej małej wojnie. Człowiek jest skazany na to, by zachować człowieczeństwo własną wolą. By kreować rzeczywistość w oparciu o raz nadane spojrzenie definiujące nasze istnienie. Rozumowe odrzucenie prawd zawsze będzie prowadzić do zagubienia. Wcześniej oczywiste składniki świata, nagle staną się niedorzecznością. Paranoiczna ciekawość, połączona z lękiem niezrozumienia, rozpocznie taniec śmierci na duszy moralnego włóczęgi. Dlatego tak ważne jest, by pamiętać o korzeniach scalających nasze jestestwo i dających platformę do prawidłowej percepcji.
Paleta wielu istnień
Każda śmierć jest wyjątkowa, bo dotyczy wyjątkowego istnienia. Są jednak okoliczności, które sprzyjają zapomnieniu tak elementarnej prawdy. Ernst Jünger opisywał bardzo skrupulatnie swoje pierwsze zetknięcie ze śmiercią na froncie I Wojny Światowej. Towarzyszące temu emocje z pewnością na długo zapadły mu w pamięci i wyryły klarowną figurę psychologiczną zjawiska. Można podejrzewać, że odpowiednio długie obcowanie ze śmiercią wytwarza mentalną barierę chroniącą przed całym koszmarem tego fenomenu. Że człowiek uodparnia się na towarzyszące mu zło. I pewnie w przypadku większości osób wystawionych na podobne warunki jest to prawda. Znieczulenie się na horror nieustającej agonii daje natychmiastową ulgę. Towarzyszą temu jednak najprzykrzejsze konsekwencje, gdyż takie postanowienie wymaga zapomnienia o tożsamości i naturze człowieka. Osoba, która wybrała zatracenie i powierzchowną, bezrefleksyjną akceptację śmierci, traci powoli zmysły i sens. Takiej osobie trudno jest powrócić do wewnętrznego porządku i cnót okalających duszę. Stąd tak ważne i imponujące jest pełne szczegółów świadectwo Jüngera. Daje ono przykład zachowania zdrowego sumienia, umysłu i serca w warunkach zdecydowanie niezdrowych.
Bo przecież na jednej śmierci żołnierza wojna się nie kończy. Ginęli kolejni ludzie. Każdego dnia ktoś tracił życie, każdego dnia Jünger obserwował ostatnie tchnienia różnych egzystencji. A jednak nie stało się to dla niego rutyną. Na kartach swoich pamiętników opisuje każdą śmierć szczegółowo, nie zapominając o imionach towarzyszy oraz uczuciach, które targały jego duszę przy spotkaniach z tragizmem konania. Oczywiście emocje bywały warunkowane drastycznością wydarzeń, ale znamiennym jest, że Jünger poświęcał każdemu będącemu częścią jego historii choć kilka słów pamięci.
„25 lutego bardzo nas zasmuciła śmierć, która zabrała nam znakomitego towarzysza broni. Krótko przed zluzowaniem odebrałem w schronie meldunek, że właśnie w sąsiedniej sztolni poległ ochotnik wojenny Karg. Udałem się tam i ujrzałem, jak często przedtem, pełną skupienia grupę wokół nieruchomej postaci, która leżała z zaciśniętymi dłońmi na śniegu nasączonym krwią, patrząc szklanym wzrokiem w mroczniejące zimowe niebo.”
Bo przecież na jednej śmierci żołnierza wojna się nie kończy. Ginęli kolejni ludzie. Każdego dnia ktoś tracił życie, każdego dnia Jünger obserwował ostatnie tchnienia różnych egzystencji. A jednak nie stało się to dla niego rutyną. Na kartach swoich pamiętników opisuje każdą śmierć szczegółowo, nie zapominając o imionach towarzyszy oraz uczuciach, które targały jego duszę przy spotkaniach z tragizmem konania. Oczywiście emocje bywały warunkowane drastycznością wydarzeń, ale znamiennym jest, że Jünger poświęcał każdemu będącemu częścią jego historii choć kilka słów pamięci.
„25 lutego bardzo nas zasmuciła śmierć, która zabrała nam znakomitego towarzysza broni. Krótko przed zluzowaniem odebrałem w schronie meldunek, że właśnie w sąsiedniej sztolni poległ ochotnik wojenny Karg. Udałem się tam i ujrzałem, jak często przedtem, pełną skupienia grupę wokół nieruchomej postaci, która leżała z zaciśniętymi dłońmi na śniegu nasączonym krwią, patrząc szklanym wzrokiem w mroczniejące zimowe niebo.”
„Koło mojego łóżka leżał sierżant, który stracił nogę i walczył z ciężkim zakażeniem krwi. Chaotyczne napady gorączki przeplatały się u niego z dreszczami, a krzywa temperatury skakała jak spłoszony koń. Lekarze próbowali podtrzymać go przy życiu szampanem i kamforą, lecz szala przechylała się coraz wyraźniej na stronę śmierci. Osobliwe było że on, w ciągu ostatnich dni właściwie już nieobecny, odzyskał w godzinie śmierci pełną jasność umysłu i poczynił jeszcze kilka przygotowań. Kazał zatem siostrze przeczytać sobie ulubiony rozdział Biblii, następnie pożegnał się z nami wszystkimi, prosząc o wybaczenie za to, że atakami gorączki często zakłócał nam ciszę nocną. W końcu wyszeptał głosem, któremu próbował nadać jeszcze żartobliwe brzmienie: „Ma pan troszki chleba, Fryc?”, i w ciągu kilku minut zmarł. Ostatnie zdanie odnosiło się do naszego sanitariusza Fritza, starszego człowieka, którego dialekt mieliśmy zwyczaj naśladować - i wstrząsnęło nami, gdyż wyrażało zamiar umierającego, aby nas rozbawić.”
Da się zauważyć poetyckie opisy towarzyszące wydarzeniom tak przecież na wojnie powszechnym. Jest to dowód głębokiego szacunku i uznania dla losów jednostki. Dostrzeżenie unikalność każdej śmierci poprzez subtelne słowa to wdzięczny hołd człowieczeństwu. Jünger dochodzi do wniosku, że poszczególna wrażenia mają w sobie sens całość. Że wieczny i nieśmiertelny sens je określa. On to dostrzegł i nazwał. Co jednak z żołnierzami, których brutalność walk pozbawiła szerszej perspektywy? Co z ludźmi, którzy tak skupili się na goryczy rozlanej krwi, że zagubili sens i stali się wyłącznie narzędziami śmierci? Jünger wspomina pewien dzień z frontu, który dobrze obrazuje postępujący rozkład moralny i oddanie się smutnej pustce.
Da się zauważyć poetyckie opisy towarzyszące wydarzeniom tak przecież na wojnie powszechnym. Jest to dowód głębokiego szacunku i uznania dla losów jednostki. Dostrzeżenie unikalność każdej śmierci poprzez subtelne słowa to wdzięczny hołd człowieczeństwu. Jünger dochodzi do wniosku, że poszczególna wrażenia mają w sobie sens całość. Że wieczny i nieśmiertelny sens je określa. On to dostrzegł i nazwał. Co jednak z żołnierzami, których brutalność walk pozbawiła szerszej perspektywy? Co z ludźmi, którzy tak skupili się na goryczy rozlanej krwi, że zagubili sens i stali się wyłącznie narzędziami śmierci? Jünger wspomina pewien dzień z frontu, który dobrze obrazuje postępujący rozkład moralny i oddanie się smutnej pustce.
„W dzień Bożego Narodzenia straciliśmy człowieka z trzeciego plutonu: pocisk przeszył mu głowę. Krótko potem Anglicy próbowali wykonać gest przyjaźni, stawiając choinkę na przedpiersiu, którą jednak nasi ludzie w rozgoryczeniu skosili kilkoma pociskami, na co Tommy z kolei odpowiedział ogniem granatów karabinowych. Nasze święta Bożego Narodzenia upłynęły zatem w bardzo niemiłym nastroju.”
Wszelkie symbole tracą na sile, gdy górę bierze zapalczywy gniew. To jest właśnie utrata sensu. Jünger notuje te wydarzenia, bo rozumie ich irracjonalność. Bo powody obecności na froncie wciąż są żywe w jego sercu. Pojmuje, że konflikt jest czymś wtórnym. Że wojna daje człowiekowi sposobność do manifestacji honoru, ale jest również trudną próbą utrzymania wewnętrznego systemu wartości. Wspomina on również, że nigdy nie odczuwał pogardy wobec przeciwnika. Wiedział bowiem, że jeżeli wróg wykazuje się należytym męstwem, to wiele się od siebie nie różnią. Jedynie splot wydarzeń, na które żaden z nich nie miał wpływu, doprowadził do sytuacji, że celują do siebie nawzajem z karabinów.
Takie spojrzenie, taki uczciwy i rozumowy osąd pozwala zachować nam człowieczeństwo nawet w obliczu sporów, które są nieuniknionym elementem naszego życia. Jedynie pielęgnując tradycję, tożsamość, kulturę i pamiętając o wyjątkowości ludzkiego istnienia jesteśmy w stanie uchronić się przed bezmyślnym okrucieństwem i zachować wieczny sens.
Rublow
Komentarze
Prześlij komentarz