Niedziela jako dzień święty
Koncept "zwykłego świętego dnia" - czyli takiego który zdarza się cyklicznie i jest jakoś uświęcony, lecz nie jest świętem - jest konceptem przydatnym. Mianowicie pomaga on w organizacji siebie jako człowieka: Człowiek generalnie jest istotą responsywną i swoim zachowaniem dostosowuje się do swojego środowiska. Jeśli jego środowisko jest niemoralne, on sam stanie się niemoralny. Jeśli jego środowisko jest przepełnione wartościami dodatnimi, on sam będzie mieć szansę tych wartości nabrać. Dlatego istotna jest kontrola własnego środowiska myśli i odpowiedni dobór jego elementów.
Często zdarza się jednak tak, że wiemy co jest dla nas dobre i zgadzamy się że powinniśmy z tym trochę poobcować, jednak jakoś nie mamy czasu - nasz zawód w ogóle nie ociera się o budujące wartości, rozrywka do której jesteśmy przyzwyczajeni też nie ma z nimi wiele wspólnego - i nie ma się co dziwić, moralność to konstrukt bardziej złożony i stoi ponad tym, do czego odwołują się pierwotne instynkty. I tu właśnie z pomocą przychodzą cykliczne rytuały, które pomagają odnowić więź z wartościami budującymi.
Tak się złożyło, że dniem na kontakt z Bogiem i rigczem jest niedziela, czyli siódmy dzień tygodnia. Albo inaczej - co siódmy dzień. Czy taki interwał czasowy jest odpowiedni? Idealny? Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Nie mam problemu z siedmiodniową jednostką czasu, zresztą gdybym miał wymyślać jakąś swoją, skupioną na jakiejś arbitralnie przyjętej wydajności, musiałbym wykazać się pogłębioną wiedzą astronomii i astrologii (co najmniej), bowiem to właśnie od zagadnień z tych dziedzin oparte są okresy na tej planecie - a takiej wiedzy po prostu nie posiadam. Przyjmę więc że jeden uświęcony dzień na siedem jest w porządku. Tylko co to oznacza?
Wyprawa do kościoła to (ważny) banał, nad którym nie mam zamiaru się rozwodzić. W kościele istnieje serwis - przychodzisz, modlisz się, jest ci czytana księga która porusza neurony. Jest to udana i sprawdzona formuła, tylko że nie jest ona zbyt wymagająca i istnieje taka możliwość że całą mszę spędzisz na ziewaniu i błądzeniu w myślach a z uniesienia duchowego pozostaną nici. Zamiast tego pomówmy więc o świadomych wyborach które możesz podjąć w wolnym czasie, w domu.
U mojej babci, na hardym Podlasiu, w niedzielę nie wolno nawet brać nożyczek do ręki. Szczególnie, specyficznie nożyczki w rękach w niedzielę są symbolem zła. Nie wiem czy jest to zwyczaj ekskluzywnie prawosławny czy po prostu ludowy, lecz do pewnego stopnia praktykowany. Posiada on znamiona zakazu pracy i rzeczywiście niedziela jest bardzo dobrym dniem na odpoczynek - nie podejmując się robót mamy czas na wyprawę do kościoła, na osobistą refleksję, na taki kontakt z Bogiem i odpowiednimi wartościami jaki jest nam potrzebny.
Zresztą; nawet jeśli nie posiadamy zapotrzebowania na przeżycia religijne, jeden dzień odpoczynku to dobry koncept. Osobiście stosowałem różne formuły pracy, niejednokrotnie forsując cały tydzień ciężkich robót jako standard, jednak zawsze prędzej czy później kończyło się to spadkiem wydajności. Wydajność nauczyłem się utrzymywać dopiero wtedy, kiedy byłem w stanie sobie obiecać totalny odpoczynek w ten jeden konkretny, stały dzień. Jasno wydzielony czas na pracę i odpoczynek jest zbawienny i standard wspólnego dnia odpoczynku ustanowiony w niedzielę jest świetnym wynalazkiem nawet jeśli jesteście ateuszami.
Jednak odpoczynek to jedno. A co z łamigłówkami moralnymi, którymi karmi się serce? Osobiście na tym polu niedzielę staram się uświęcać unikając emocji - szczególnie tych negatywnych. Wyczulam się na swój niewyparzony język i łatwiej mi się w niego ugryźć zanim coś głupiego powiem, ponieważ bardziej mi zależy na tym by nie siać niemiłej atmosfery. I oczywiście z czasem człowiek tym przesiąka i promieniuje to z niedzieli na pozostałe dni tygodnia, ale niedziela jest specjalna. Unikając wzburzeń staram się też unikać przeklinania i innych gestów które za obrazoburcze mogą się nie wydawać ale w kontekście w którym je uprawiam raczej takimi się staną. No po prostu staram się być skromnym i dobrym człowiekiem w ten dzień, świadomie się do tego przykładam i bardzo mi zależy na tym, by się tą myślą z wami podzielić.
Na ogół raczej nie jestem dobrą osobą i obrażanie innych przychodzi mi niezwykle łatwo, ale to tylko buduje świadectwo tego że nawet taka osoba może bez większego trudu zawalczyć o swoją czystość wewnętrzną urządzając sobie przynajmniej raz w tygodniu zawody w byciu dobrym i przyzwoitym. Niekoniecznie uprzejmym, niekoniecznie pomocnym, ale dobrym i przyzwoitym - znaczy to, że nie musicie nikomu usługiwać i okazywać się przydatnym aby ćwiczyć bycie lepszym. Pomaganie innym zawsze wiąże się z wydaniem jakiegoś osobistego kredytu, którego brak zwrotu może być dla nas odpychający. Nie musicie się na to zdobywać jeśli nie czujecie, że jesteście w stanie. Możecie być dobrzy sami w sobie i do poświęceń wobec innych dojrzeć dopiero z czasem, kiedy będziecie już mieli w sobie cały zapas godności i prawości.
Niedziela jest jak najbardziej godna drążenia właśnie takich kwestii: samorozwoju, dojrzewania, rachunku sumienia, umacniania swojego kręgosłupa moralnego. Wracajcie co niedzielę do tych myśli, bo kiedyś powinniście do nich cyklicznie wracać żeby nie zatracić z nimi kontaktu. Są wam one potrzebne, jak każdemu człowiekowi, do odruchowego osiągania godnych postaw w chwilach prawdy, które zwykle nadchodzą niespodziewanie. Gdy w chwili prawdy człowiek podoła wyzwaniu, na świecie dzieją się dobre rzeczy. Gdy natomiast człowiek nie podoła, na świecie dzieje się coraz gorzej.
- Mig
Komentarze
Prześlij komentarz